Im dalej w las... tym więcej drzew. Wiem, odkrycie Ameryki normalnie, Nobel się należy czy coś w ten deseń. A tak na poważniej - lektura kolejnej pozycji z serii Wojen Snów przypomina zagłębianie się w coraz gęstszy las wątków, gdzie powiązań jest coraz więcej i więcej... Tu podpowiedź dla tych, co mają tendencję do rozwiązywania zagadek, zanim zostaną wyjaśnione w trakcie fabuły: załóżcie sobie osobny zeszyt. Serio. Sama chyba też się o to pokuszę, mimo że z reguły aż tak się nie angażuję w lekturę - niemniej w tym przypadku łączenie wątków sprawia dużą frajdę; zresztą, to rozwiązanie - jak wynika z rozmowy z autorem (pozdrawiam!) - jest już stosowane przez innych czytelników. Tak że zdecydowanie coś jest w tej myśli, że trzeba to jakoś spisać, żeby nie pogubić się we wszystkich zawiłościach.
Do Cieni umysłu podchodziłam już z niemałym entuzjazmem - zdążyłam już podreptać po ścieżce tajemnic i chaosu, nadeszła więc pora, żeby przeskoczyć na ścieżkę - jak sam tytuł sugeruje - cieni. W kolejce został już tylko (mowa wyłącznie o otwarciach ścieżek) Farreter, reprezentant ścieżki strachu. I o ile kolejność czytania (nadal mówię tylko o otwarciach ścieżek) generalnie nie ma znaczenia (zresztą, sama czytam bardzo nie po kolei pod kątem chronologii wydania), to zaznaczam, że Cienie pod kątem opisanych wydarzeń na osi czasu zdecydowanie znajdują się wcześniej niż fabuła Sekutnicy. Jednakże w niczym to nie przeszkadza, po prostu odstawiałam Leonarda DiCaprio z innej perspektywy niż miałoby to miejsce w przypadku, gdyby kolejność zaznajamiania się z tymi pozycjami została odwrócona.
Uniwersum Wojen Snów coraz bardziej się rozrasta; powiązań pomiędzy książkami jest coraz więcej i naprawdę nie da się przejść koło nich obojętnie.
Recenzja możliwa dzięki uprzejmości autora.