2025-04-06

Tojza Artur - Cienie umysłu


Tytuł oryginalny: -
Seria: Cienie Snów (1)
Książka na LC
Im dalej w las... tym więcej drzew. Wiem, odkrycie Ameryki normalnie, Nobel się należy czy coś w ten deseń. A tak na poważniej - lektura kolejnej pozycji z serii Wojen Snów przypomina zagłębianie się w coraz gęstszy las wątków, gdzie powiązań jest coraz więcej i więcej... Tu podpowiedź dla tych, co mają tendencję do rozwiązywania zagadek, zanim zostaną wyjaśnione w trakcie fabuły: załóżcie sobie osobny zeszyt. Serio. Sama chyba też się o to pokuszę, mimo że z reguły aż tak się nie angażuję w lekturę - niemniej w tym przypadku łączenie wątków sprawia dużą frajdę; zresztą, to rozwiązanie - jak wynika z rozmowy z autorem (pozdrawiam!) - jest już stosowane przez innych czytelników. Tak że zdecydowanie coś jest w tej myśli, że trzeba to jakoś spisać, żeby nie pogubić się we wszystkich zawiłościach.

   Do Cieni umysłu podchodziłam już z niemałym entuzjazmem - zdążyłam już podreptać po ścieżce tajemnic i chaosu, nadeszła więc pora, żeby przeskoczyć na ścieżkę - jak sam tytuł sugeruje - cieni. W kolejce został już tylko (mowa wyłącznie o otwarciach ścieżek) Farreter, reprezentant ścieżki strachu. I o ile kolejność czytania (nadal mówię tylko o otwarciach ścieżek) generalnie nie ma znaczenia (zresztą, sama czytam bardzo nie po kolei pod kątem chronologii wydania), to zaznaczam, że Cienie pod kątem opisanych wydarzeń na osi czasu zdecydowanie znajdują się wcześniej niż fabuła Sekutnicy. Jednakże w niczym to nie przeszkadza, po prostu odstawiałam Leonarda DiCaprio z innej perspektywy niż miałoby to miejsce w przypadku, gdyby kolejność zaznajamiania się z tymi pozycjami została odwrócona.

   Uniwersum Wojen Snów coraz bardziej się rozrasta; powiązań pomiędzy książkami jest coraz więcej i naprawdę nie da się przejść koło nich obojętnie.

Recenzja możliwa dzięki uprzejmości autora.

2025-03-22

Lark Sophie - Nie ma świętych


Tytuł oryginalny: There Are No Saints
Seria: Grzesznicy (1)
Książka na LC
Czytaj książki, mówili, będziesz miała szersze horyzonty, mówili. Książki uczą, bawią, wychowują. Podobno. Bo praktycznie... Szczerze? Mam wrażenie, że już w Harlequinach sprzed dwóch dekad było więcej sensu niż w tym... czymś. Co gorsza, Little Stranger naprawdę dokonał masowej eksterminacji moich szarych komórek, bo w pewnym momencie uznałam, że książka jest niezła. Ale spojrzałam ponownie na stosik znaczników (może znacznie mniejszy niż w booktourowym poprzedniku, ale nadal - trochę ich poszło; oczywiście porównanie jest na końcu posta), zerknęłam jeszcze raz na komentarze i na pozaznaczane fragmenty... No nie. To nie jest dobra książka.

   Na dodatek ma minusa już na samym wstępie - trigger warningi znajdują się na skrzydełku obwoluty, przez co początkowo ich w ogóle nie zauważyłam; dopiero jak zreflektowałam, że halo, coś nie gra, chyba powinny być - dopiero wtedy, przy dokładniejszej weryfikacji zawartości dzieUka, je odkryłam. Tak że moim zdaniem to już duża niedoróbka, bo możliwe, że znacznie więcej osób olewa skrzydełka, przechodząc po prostu do treści. Kolejny minus - playlista. Nie wiem, dla mnie książka ma być książką, zamkniętą całością, a nie, że jeszcze mam sobie kaczkować/googlować teksty wskazanych utworów. Ponoć ta moda na playlisty do książek przypełzła z wattpada - no nie powiem, żebym ją uważała za mądrą.

   O samej aućtorce próżno szukać (jakby zaprząc OSINT do pracy, to może by i wygrzebał, a że się nie znam...) konkretniejszych informacji; z obwoluty się dowiadujemy, że tworzy inteligentne i silne postacie (śmiem twierdzić, że nie), choć nie wolne od wad, co jest po prostu tłumaczeniem info latającego po sieci. A, no i mieszka z mężem i trójką dzieci. Zagłębiając się w odmęty internetów wygrzebałam jeszcze, że pani sprokurowała sama sobie bombę, przez co najwyraźniej obecnie jest posądzana o rasizm i cancelowana... Ale to detal, bo nie o inbie tu mowa, tylko o Nie ma świętych.

   Cóż mogę rzec... o tempora, o mores!

2025-03-17

Stewart Andrea - Wojna kości


Tytuł oryginalny: The Bone Shard War
Seria: Tonące cesarstwo (3)
Książka na LC
Ostatnie spotkanie z trylogią Tonącego Cesarstwa rozciągnęło mi się w czasie, zdecydowanie przeobrażając w kac książkowy. Zjawisko jednocześnie pożądane i nie; bo przy czymś takim średnio wiem, co dalej zrobić ze swoim życiem (nie mylić z otępieniem wywołanym masową zagładą szarych komórek po przeczytaniu guana), trochę niedowierzam, że to już naprawdę koniec i nigdy więcej już nie ujrzę ossalenów, które skradły mi serce. I jednocześnie jakoś nie jestem w stanie tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, z marszu sięgnąć po kolejną pozycję...

   Może i narzekałam na poprzedni tom, jeśli jednak chodzi o Wojnę kości... Jakoś nie potrafię skojarzyć, by coś szczególnie mnie zirytowało. Czy to przez to, ze lekturę miałam rozłożoną na naprawdę dłuższy czas, z przerwą na guano-którego-tytułu-nie-wymieniam (na jego tle to już nawet Dziewiąty mag jest majstersztykiem), czy może jednak faktycznie nie potknęłam się o coś, co nie spodobało mi się na tyle, by wlepić pomarańczową kartkę. Stawiam bardziej na drugą opcję, co tylko daje dodatkowe punkty.

   Jak na zwieńczenie serii przystało - najważniejsze tajemnice w końcu zostają wyjaśnione. Bystrokamień, ossaleny, wyspy i przyczyny ich tonięcia - te zagadki frapowały od samego początku. Niestety autorka nie ujawniła absolutnie wszystkich sekretów - nadal pozostają pewne kwestie, o których chciałabym się więcej dowiedzieć, ale cóż zrobić...

2025-03-10

Rivers Leigh - Little Stranger


Tytuł oryginalny: -
Seria: The Web of Silence Duet (1)
Książka na LC
Zazwyczaj nie zaczynam pisać tekstów przed ukończeniem lektury, ale tym razem ewidentnie muszę, bo się uduszę... Tak, jest to kolejna pozycja z cyklu BZK, tyle że tym razem to ja dołożyłam pozycję do stosika, za podpuszczeniem Muchomorka.

   I dosłownie czuję, jak szare komórki hurtowo mi umierają.

   Do głosu w tym miejscu dochodzi pytanie, które dobitnie wyartykułowała Kagi (buziaczki): co aućtorki mają w głowach, że takie coś piszą oraz co czytelniczki - że IM SIĘ PODOBA. Nie wiem, nie mam pojęcia, odpowiedź to niby guano, ale w tej chwili jest to po prostu obraza dla poczciwego guana, którego nie jest winą, że ciała ludzkie i innych istot działają w taki, a nie inny sposób, przez co powstaje niezbyt lubiany produkt uboczny. Takie guano to przynajmniej wynik uczciwej pracy układu trawiennego, a nie dzikich fantazji... no słów mi brak, po prostu brak.

   W poszukiwaniu odpowiedzi zapuściłam się na portal LC, gdzie zaliczyłam kolejne zwątpienie - 9x10 gwiazdek, 12x9 gwiazdek, 29x8 gwiazdek, 35x7 gwiazdek. Niby żadne zaskoczenie, ale: JAK, DLACZEGO, ZA JAKIE GRZECHY, LUDZKOŚĆ ZDECYDOWANIE UPADŁA. Bo, sprawdziłam, przeważnie to nawet nie są konta z dodanymi kilkoma książkami na krzyż. Ja też zresztą upadłam, skoro dałam się podpuścić i nawet dobrze nie sprawdziłam, z czym dokładnie będę mieć do czynienia. A wygląda na to, że z tffurczością kolejnej pani, zajmującą się naukowo dziedziną z grupy biologicznej (już druga taka, po Bride - nie wiem, może do pisania takich bzdur popycha zajmowanie się biologią właśnie? Mam cichą nadzieję, że to jednak nie jest reguła, a przypadek, bo inaczej wybitnie czarno widzę jakiekolwiek sensowne odkrycia naukowe). Niestety, z tego co widzę, to trochę już książek napłodziła, niemniej ja podziękuję. Za ciąg dalszy niniejszego guana również (nie, Muchomorku, NIE DAM SIĘ NAMÓWIĆ).
Uwaga na nisko latające spojlery. Nie, nie są one ukryte.

Tak, zawarte tu treści są +18 i wywołują odruch wymiotny.

Jeśliś niewinną istotą - tak, to jest dobry moment, żeby zamknąć kartę z tą recką. I wyrzucić książkę z koszyka zakupowego, jeśli zamierzasz to kupić.

Ostrzegałam.

2025-03-08

Andrews Ilona - Szafirowy płomień


Tytuł oryginalny: Sapphire flames
Seria: Ukryte dziedzictwo (3,5&4)
Książka na LC
Nie powiem, trochę stęskniłam się za rodziną Baylorów, zwłaszcza że nie zasiadłam do czytania kolejnej części od razu, jak tylko wyszła. Trudno się mówi, nie można mieć wszystkiego, doba z gumy nie jest (a szkoda) i tak dalej, i tak dalej. Wymieniać można długo, w każdym razie - mniejsza z tym, bo nie o powody chodzi, a o samą książkę.

   A to... jak dla mnie - mlem, pisarskie małżeństwo nadal w formie. Wprawdzie nie jest to już stricte to samo, bo - jak już we wcześniejszym tekście wspominałam - trylogia Nevady się zamknęła i główną bohaterką została jej młodsza siostra, Catalina. Niemniej, klimat jak najbardziej pozostał ten sam, więc powodów do narzekania specjalnie nie ma. Co najwyżej na to, że czasu na czytanie mniej niż by się chciało, a słowa czasem nieszczególnie chcą się kleić...

   W każdym razie - zwracam uwagę, że choć tytuł brzmi Szafirowy płomień, to Fabryka Słów w tym wydaniu umieściła również nowelkę Diamentowe iskry, która - wg mojego rzutu okiem w internety - za granicą stanowi osobną pozycję. Mi osobiście bardziej pasuje rozwiązanie 2w1 - zdecydowanie lepsze dla portfela 😉. Generalnie rzecz ujmując, w moim odczuciu Iskry nie są pozycją obowiązkową, tzn. dobrze je znać, ale nie są niezbędne do zrozumienia fabuły Szafirowego płomienia.

2025-02-27

Hazelwood Ali - Bride


Tytuł oryginalny: -
Seria: Bride (1)
Książka na LC
Naprawdę, dosłownie niczego nie spodziewałam się po tejże pozycji (nie licząc dna i metra mułu), mając pełną świadomość tego, iż książka ta przynależy do Booktouru Złych Książek i jest pierwszą, której zaszczyt recenzowania mnie kopnął (czujne oko wyłapie, że przez moje łapki przewinęła się już pierwsza część Princesy, która też poszła w obieg - tak, tyle że to było czytane w ramach wakacyjnego pozbycia się godności, jakkolwiek by to nie brzmiało). I dobrze pamiętałam, co się działo na smutnoksiążkowym kanale na serwerze Fantastycznej Karczmy. A działo się... ciekawie.

   Tak że tak, to "ciekawie" spadło teraz i na mnie, powodując, iż mój mózg ewidentnie potracił szare komórki (co też woła o pomstę o nieba), bo zawieszał się, wybuchał i związywał się w węzeł (tak, celowe nawiązanie... dojdziemy do tego) raz po raz. A ja teraz tylko siedzę i nie potrafię dojść do tego, co zrobiłam ze swoim życiem, dlaczego naraziłam się na aż tak złą książkę (i dlaczego rośnie coraz większa kolejka wątpliwej jakości dzieł, które mają do mnie wpaść w odwiedziny) i za jakie grzechy wielu ktosiów uznało, że Bride zasługuje na jakąkolwiek nominację. I nagrodę. Choćby to nawet miała być jedynie nagroda na goodreads (Goodreads Choice Award); dalej już się nie odważyłam sprawdzać, czy jeszcze jakieś "medale" to-to zdobyło.

   Oby nie, bo już ta jedna to jest za dużo dla takiego dzieUa, które to nawet nie stało obok porządnej literatury. I, co ciekawe, nawet nie wyszło ze stajni "ulubionego" Niezwykłego; aż prawie zaskoczona jestem...

   Dodam tylko, że Ali Hazelwood to jest pseudonim, za którym kryje się PROFESOR neuroBIOLOGII (a do biologii w tym dzieUku jak najbardziej mam zarzuty) i Bride nie jest pierwszą książką autorki. A i tak, jestem całkiem pewna, że o tempora, o mores będzie całkiem często się przewijało - nawet jeśli nie w tej recenzji, to ogólnie przez cały booktour...

2025-02-16

Booktour Złych Książek

... BO TO ZŁA KSIĄŻKA BYŁA! A nawet zUa!

   Nie wiem, jak to się stało, nie pytajcie, naprawdę - dość, że od słowa do słowa zrodziła się idea zorganizowania mini booktouru, w którym w obieg zostaną puszczone książki naprawdę wątpliwej jakości. Takie pokroju osławionej (i niestety wciąż przez wiele osóbek wielbionej) Adelinki i innych guan, od czytania których włos na głowie po prostu się jeży, oczy wypływają, a mózg błaga o kąpiel w domestosie.

   Dlaczego to sobie robimy?

   Serio, nie wiem, nie mam pojęcia, dość, że robimy, ozdabiamy te pożalsięLuno książki (płacząc nad drzewami, które poszły na zmarnowanie - serio, szkoda papieru na te guana) znacznikami, muchomorkami i grzybkami (buzi dla naszego naczelnego Muchomorka! Dzięki niej mamy grzybkową armię) oraz komentarzami (a jak się w książce nie mieszczą - to na ratunek przychodzi cudowny notesik) i przy okazji powstają z tego recki, "wychwalające" te jakże "wiekopomne" dzieła, wołające o pomstę do nieba. Bo brak logiki, sensu, korekty, a pieczenie keksu to krindż godny pierdzionka przyklejonego SuperGlue. Opcjonalnie przyszytego białą nicią chirurgiczną. Aż sama chyba tracę umiejętność spójnego pisania, bo jak patrzę na te spisane do tej pory akapity, to powątpiewam w swoje umysłowe zdolności. I to solidnie powątpiewam.

   W każdym razie - jak kto ciekaw, to zapraszam do dalszej części tej notki, która jest niczym innym, jak swoistym spisem treści; miejscem, w którym zbieram recki, opinie (jak zwał, tak zwał) pozycji, które poszły w obieg...

Ostatnia aktualizacja: 2025-04-05

2025-02-10

Tojza Artur - Piekło kosmosu


Tytuł oryginalny: -
Seria: Hellspace (1)
Książka na LC
Powrót do rodzimego, książkowego "Marvela", nastąpił o wiele szybciej niż początkowo przypuszczałam. Jednocześnie przyszło wypłynąć na wody, których to zazwyczaj unikam, dobierając sobie lektury (dokładnie tak - szeroko pojęte sf nie jest czymś, na co się rzucam niczym Reksio na szynkę). Normalnie szaleństwo, można by rzec. Tyle że nie. A przynajmniej nie do końca.

   Piekło kosmosu nie jest bowiem moim pierwszym spotkaniem z twórczością Tojzy. I, podejrzewam, ostateczne rozstanie z Wojnami snu tak szybko nie nadejdzie. O co z nimi dokładnie chodzi - szerzej przedstawiam przy okazji recenzji Zajazdu pod Cnotliwą Sekutnicą; informacji w niej zawartych już nie planuję tu powtarzać. Powiem tylko, że tak jak Sekutnica była pierwszym krokiem wiodącym na ścieżkę tajemnic, tak Piekło jest początkiem ścieżki chaosu (i, z tego co widzę, również książkowym debiutem - całkiem udanym, moim zdaniem, choć oczywiście nie zabrakło tu potknięć). I całkiem trafnie zostało to nazwane, bo faktycznie chaos się dzieje...

   Nie dało się też nie uśmiechnąć na widok dedykacji dla forumowiczów z OGame (tak, grywało się kiedyś, o dziwo; stare, dobre czasy, kiedy nie bardzo mogło się wstawać gdzieś nad ranem, bo flota wracała, a pod bokiem czaił się chętny na jej zezłomowanie) i byłoby kłamstwem stwierdzenie, że nie odnajduję w tej pozycji ani grama ducha tejże gry. Bo owszem, skojarzenie ostatecznie nasunęło się nawet i bez dedykacji (co może nie powinno dziwić - według moich obserwacji wszelkie sf kręcą się wokół tego samego: planety, stacje kosmiczne, systemy; oczywiście mogę mieć wypaczony obraz, bo - jak wspomniałam - do sf się nie garnę) i generalnie moim zdaniem trudno jest uciec od mimowolnego łączenia z już znanymi dziełami, mające formę literacką, filmową czy może nawet grową.

   Niemniej - po lekturze tej pozycji nie narzekam. A jeśli już, to tylko troszeczkę...

Recenzja możliwa dzięki uprzejmości autora.

Wieści z ostatniej chwili (na moment pisania recenzji) - będzie POPRAWIONA wersja Piekła; szczegóły - KLIK. Ergo, recenzja dotyczy pierwszej wersji książki.