2025-03-08

Andrews Ilona - Szafirowy płomień


Tytuł oryginalny: Sapphire flames
Seria: Ukryte dziedzictwo (3,5&4)
Książka na LC
Nie powiem, trochę stęskniłam się za rodziną Baylorów, zwłaszcza że nie zasiadłam do czytania kolejnej części od razu, jak tylko wyszła. Trudno się mówi, nie można mieć wszystkiego, doba z gumy nie jest (a szkoda) i tak dalej, i tak dalej. Wymieniać można długo, w każdym razie - mniejsza z tym, bo nie o powody chodzi, a o samą książkę.

   A to... jak dla mnie - mlem, pisarskie małżeństwo nadal w formie. Wprawdzie nie jest to już stricte to samo, bo - jak już we wcześniejszym tekście wspominałam - trylogia Nevady się zamknęła i główną bohaterką została jej młodsza siostra, Catalina. Niemniej, klimat jak najbardziej pozostał ten sam, więc powodów do narzekania specjalnie nie ma. Co najwyżej na to, że czasu na czytanie mniej niż by się chciało, a słowa czasem nieszczególnie chcą się kleić...

   W każdym razie - zwracam uwagę, że choć tytuł brzmi Szafirowy płomień, to Fabryka Słów w tym wydaniu umieściła również nowelkę Diamentowe iskry, która - wg mojego rzutu okiem w internety - za granicą stanowi osobną pozycję. Mi osobiście bardziej pasuje rozwiązanie 2w1 - zdecydowanie lepsze dla portfela 😉. Generalnie rzecz ujmując, w moim odczuciu Iskry nie są pozycją obowiązkową, tzn. dobrze je znać, ale nie są niezbędne do zrozumienia fabuły Szafirowego płomienia.

Diamentowe iskry

   Z rodziną najlepiej na zdjęciach - prawda przekazywana z dawien dawna, która ma zastosowanie również i w Rodach, którym funduszy nie brakuje... a może należałoby stwierdzić: zwłaszcza wśród bogatych? Bo ubogich krewnych dość trudno uświadczyć - a znakomita część rodziny przybyła, żeby uczestniczyć w ślubie Nevady i Connora. Wszystko pięknie, ładnie, dopóki nagle nie znika korona zwana Morskie Światło - klejnot przekazywany z pokolenia na pokolenie. Tak być nie może, panna młoda koniecznie musi iść w tej koronie do ślubu, ale też jednocześnie nie można jej obarczać tym zadaniem, prawda? Stąd też Arrosa (matka Rogana) decyduje się zaufać Catalinie i powierzyć jej kwestię odzyskania Morskiego Światła...

   Rodzina Ramirezów (tj. rodzina od strony matki Rogana, Arrosy) jest liczebna i nie ukrywam, w gąszczu imion i nazwisk bardzo łatwo się było pogubić - na szczęście na samym początku jest drzewko, które trochę ułatwia sprawę w połąpaniu się, gdzie co i jak. I jak to w życiu bywa - nie każdy ma czyste zamiary, istnieją sekrety, sekreciki...

   Nie powiem, uśmiałam się jak norka - ślubne perypetie, przeplatane próbami rozkwikłania zagadki oraz podbicia serca Cataliny (już w tym momencie widać - a będzie widać jeszcze bardziej w Płomieniu - że duet Nevada&Rogan zostanie zastąpiony kolejnym duetem, którego częścią będzie właśnie Catalina), podlane gęstym sosem niezawracania głowy wielkiej nieobecnej w tej pozycji postaci (naprawdę, już w tej nowelce dotychczasowa głowa Baylorów została zepchnięta na mocno dalszy plan), i jeszcze ten prostytutek... no złoto po prostu. No i jak to bywa, gdyby wszyscy dobrze pilnowali swoich nosków i latorośli, to nie byłoby problemu. A że nie pilnowali - to jest przewspaniała nowelka, przy której znakomicie idzie spędzić czas.

Szafirowy płomień

   Po ślubie następuje przeskok czasowy o 3 lata w przód - na końcówkę okresu ochronnego dla nowopowstałego Rodu Baylorów. Rodzinę czeka trudny czas, bo niestety - polityka wśród Rodów jest brutalna i te nowe zazwyczaj mają bardzo niską przeżywalność... Jakby tego było mało - mimo otrzymanych ostrzeżeń Catalina podejmuje się sprawy zamordowanej matki i siostry Runy (mag trucizn; poznajemy ją w Iskrach), która śmierdzi od samego początku. Co nie powinno dziwić - takie posunięcie jak najbardziej wpisuje się w charakter Baylorów...

   Co tu dużo mówić - dzieje się dużo, dzieje się szybko. Nie ma chwili na nudę, nie raz i nie dwa parskałam śmiechem, choć wydawałoby się, że skoro gigantyczny miecz niebezpieczeństwa wisi nad głowami wszystkich, to nieszczególnie będą ku temu okazje. Ale jednak, są; Andrews zdecydowanie potrafią w komedię (nie da się nie wspomnieć o papryczkach - no nie da się; jak próbuję sobie przypomnieć konkretne przykłady, to one nasuwają się jako pierwsze. Po prostu majstersztyk!). W teorii wszystko jest konsekwencją czegoś, czyli nie mamy nic wziętego z tyłka, ale...

   ... nie, jednak nie kupuję do końca powodu zniknięcia Nevady. Znaczy, jasne, to jest już trylogia Cataliny, więc starsza siostra musiała zejść na dalszy plan i trzeba było stworzyć uzasadnienie, dlaczego nie trzęsie już Agencją Baylorów i nie siedzi w krzakach, rozwiązując sprawę, ale... no właśnie, "ale". Zostajemy uraczeni historyjką, w której Nevadzie odebrano prawo inwestowania w firmę - czyli wszystko, co zarobi na sprawie, musi trafić do jej kieszeni, nie na konto Agencji. I wtedy stał się foszek, trzaśnięcie drzwiami i wielki zarzut, że skoro rodzina już jej nie ufa, to ona nie może być już dłużej głową rodziny, radźcie sobie sami. Serio? Tak bardzo walczyła o niezależność rodziny, niby są tacy zgrani, a jak przychodzi co do czego to kończy się w dokładnie ten sposób?


   A skoro już jesteśmy przy postaciach - moje serce totalnie skradła mi psina (choć tu też jedna rzecz mi się nie do końca podoba - jest przedstawiona jako szczeniak, a jednocześnie przedstawiono zachowanie dorosłego już psa). Jako że, technicznie rzecz biorąc, mamy do czynienia z kontynuacją, ponownie spotykamy te same twarze (oraz te, które pojawiają się w nowelce). Następuje jednak przetasowanie w kwestii tego, na którym planie one występują; w ten sposób większą rolę dostał chociażby Alessandro. Nie powiem, znakomicie wypełnia puste miejsce po Roganie, aczkolwiek... nie powiem, kryje się w tym nuta tajemnicy. Przynajmniej oficjalnie, bo nieoficjalnie to tak na 95% (jak nie lepiej) jestem w stanie stwierdzić, co się wydarzy pomiędzy Cataliną a tymże delikwentem.

   Co niejako prowadzi do zgrzytu pt. "ale to już było". No, było, głowa rodu i przystojniacha ratujący z opresji. Ukryte dziedzictwo zdecydowanie cechuje się pewną konwencją; i choć na upartego można powiedzieć, że serwuje się nam odgrzewany kotlet, to przecież jednocześnie jest on podany w innym sosie. A oprócz tego dostajemy również i inne rzeczy - bo możemy się przekonać, jak bardzo zmieniła się Catalina (dla mnie chyba nadal jest smarkulą z mlekiem pod nosem; a tu proszę, rasowy Magnus, doskonale wyszkolony przez Arrosę i tym samym potrafiący sobie poradzić na wyższym "poziomie" z palcem w zadku), dostajemy też więcej szczegółów na temat magii syreny. A, i byłabym zapomniała! Zarówno w Iskrach, jak i w Płomieniu pojawia się dokładnie ten sam frament tekstu. Nie wiem, czy to celowe czy przeoczenie; jeśli nowelka i książka byłyby wydane oddzielnie, to może by mnie to tak nie uderzyło - ale w tym przypadku czytałam pozycję jednym ciągiem i dostałam tym prosto między oczy.

   Reasumując: trochę zgrzytu jest, bo jest, ale nadal to prześwietna pozycja, którą się połyka wręcz niezauważenie i pozostawia po sobie niedosyt. Kiedy następny tom raczy się u nas pojawić? To już tylko wydawnictwo wie; niemniej jedno jest pewne: znowu będę CZEKAĆ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz