Powrót do rodzimego, książkowego "Marvela", nastąpił o wiele szybciej niż początkowo przypuszczałam. Jednocześnie przyszło wypłynąć na wody, których to zazwyczaj unikam, dobierając sobie lektury (dokładnie tak - szeroko pojęte sf nie jest czymś, na co się rzucam niczym Reksio na szynkę). Normalnie szaleństwo, można by rzec. Tyle że nie. A przynajmniej nie do końca.
Piekło kosmosu nie jest bowiem moim pierwszym spotkaniem z twórczością Tojzy. I, podejrzewam, ostateczne rozstanie z Wojnami snu tak szybko nie nadejdzie. O co z nimi dokładnie chodzi - szerzej przedstawiam przy okazji recenzji Zajazdu pod Cnotliwą Sekutnicą; informacji w niej zawartych już nie planuję tu powtarzać. Powiem tylko, że tak jak Sekutnica była pierwszym krokiem wiodącym na ścieżkę tajemnic, tak Piekło jest początkiem ścieżki chaosu (i, z tego co widzę, również książkowym debiutem - całkiem udanym, moim zdaniem, choć oczywiście nie zabrakło tu potknięć). I całkiem trafnie zostało to nazwane, bo faktycznie chaos się dzieje...
Nie dało się też nie uśmiechnąć na widok dedykacji dla forumowiczów z OGame (tak, grywało się kiedyś, o dziwo; stare, dobre czasy, kiedy nie bardzo mogło się wstawać gdzieś nad ranem, bo flota wracała, a pod bokiem czaił się chętny na jej zezłomowanie) i byłoby kłamstwem stwierdzenie, że nie odnajduję w tej pozycji ani grama ducha tejże gry. Bo owszem, skojarzenie ostatecznie nasunęło się nawet i bez dedykacji (co może nie powinno dziwić - według moich obserwacji wszelkie sf kręcą się wokół tego samego: planety, stacje kosmiczne, systemy; oczywiście mogę mieć wypaczony obraz, bo - jak wspomniałam - do sf się nie garnę) i generalnie moim zdaniem trudno jest uciec od mimowolnego łączenia z już znanymi dziełami, mające formę literacką, filmową czy może nawet grową.
Niemniej - po lekturze tej pozycji nie narzekam. A jeśli już, to tylko troszeczkę...
Recenzja możliwa dzięki uprzejmości autora.
Wieści z ostatniej chwili (na moment pisania recenzji) - będzie POPRAWIONA wersja Piekła; szczegóły - KLIK. Ergo, recenzja dotyczy pierwszej wersji książki.
Wieści z ostatniej chwili (na moment pisania recenzji) - będzie POPRAWIONA wersja Piekła; szczegóły - KLIK. Ergo, recenzja dotyczy pierwszej wersji książki.
Życie w różnych miejscach toczy się swoim trybem i właściwie nikt nie przypuszcza (jak to zwykle bywa), że nagle świat stanie na głowie. Albo się - dość dosłownie - skończy, niemalże na pstryknięcie palców. Bo oto pojawiają się nikomu nieznane statki, prawie niewykrywalne w podprzestrzeni i dokonują anihilacji, która... w zasadzie nie ma żadnego sensu. Zero żądań, żadnych cennych surowców w zaatakowanych miejscach, całkowicie nic, na co można by było wskazać palcem i stwierdzić "ok, to brzmi logicznie, to ma sens, że się tu pojawili". Jednym słowem - chaos. Federacja Galaktyczna nie chce - i nie może - tak tego zostawić, więc w poszukiwaniu rozwiązania zagadki decydują się chociażby na wynajęcie najemników...
Jak już wspomniałam - dzieje się chaos, nie tylko pod względem samych wydarzeń, ale i konstrukcji powieści. W obrębie jednego rozdziału skaczemy z miejsca na miejsce, więc jeśli ktoś ma tendencję (jak ja) do szybkiego zapominania notek informujących o miejscu, to czasem może pojawić się zgrzyt i konieczność cofnięcia się, by ogarnąć co, gdzie, jak. Nie wiem, czy to było zamierzone czy nie - niemniej wpasowuje się w założenia chaosu. Natomiast sama historia... w pewnym sensie opowieść płynie jednocześnie szybko i powoli. Szybko - bo same wydarzenia (zwłaszcza na początku) toczą się błyskawicznie, powoli - bo zanim elementy zagadki powskakują na swoje miejsce, to trzeba czekać...
... a czekałam niecierpliwie, mając w pamięci, że jest to część Wojen Snów i powinnam w tym odnaleźć elementy z Sekutnicy. Przy czym jestem prawie pewna, że czegoś nie wyłapałam (galopująca skleroza, niestety), niemniej jak najbardziej nastąpił w końcu moment, w którym mogłam wskazać palcem i krzyknąć (nie dosłownie, oczywiście) "O, to to!". I tak, jak najbardziej - porównując te dwie pozycje, to są one zupełnie innymi uniwersami, ale, jak na multiwersum przystało, istnieje tu zaskakująca spójność. Naprawdę widać, że autor wszystko doskonale przemyślał.
Tym razem nie miałam poczucia międzygatunkowej dzikiej jazdy; w zasadzie od początku do końca całość jest utrzymana w kosmicznej konwencji, w której nie bez znaczenia jest zamierzchła historia ludzkości i grecka mitologia. Autor garściami czerpie ze znanego nam świata, jak również nie boi się dodać elementów, które z powodzeniem dałoby się umieścić w powieści fantasy (i w teorii sama sobie teraz zaprzeczam - ale hej, kosmos to nie główka od szpilki, tylko wiele planet - zamieszkałych światów - które przecież nie są na jedno kopyto; wystarczy sobie spojrzeć chociażby na Gwiezdne Wojny, o których mogę powiedzieć dokładnie to samo). Nie brakuje też humoru; zdarzało mi się parsknąć, ale...
Po rozmowie z autorem - takie, a nie inne przedstawienie reakcji postaci nie zostało wzięte z sufitu; opiera się na konsultacjach, z których wynika, że tak to wygląda w rzeczywistości. Cóż, to chyba ten moment, w którym wyobrażenie rozjeżdża się z rzeczywistością, bowiem niestety - nadal mi to nie do końca pasuje, aczkolwiek samo wyjaśnienie jak najbardziej przyjmuję jako wiarygodne.
... poniekąd prowadzi to do chyba najpoważniejszego z mojej strony zarzutu: bohaterowie mają tendencję do śmiania się w sytuacjach, w których - w moim odczuciu - śmiech powinien być bodaj ostatnią reakcją. Czy to ze względu na powagę, czy to na relacje pomiędzy postaciami (choć też opcja, że błędnie je odczytałam - nie wykluczam tego), gdzie wisienką na torcie jest szczerzący się żołnierz, liczący na alkohol w znalezionych skrzyniach. Chłopie - masz konkretne zadanie do wykonania, w niezbadanym póki co miejscu, gdzie nie wiadomo, czy coś zaraz nie spadnie na łeb, a myślisz o trunku?! Z mojej strony jest to praktycznie nie do przyjęcia - gdyby to była sesja, z całą pewnością miałabym w tym momencie DUŻY Problem na karku... W kwestii stricte technicznej - nie da się ukryć, że tu korekta troszkę kulała; może i nie był to błąd na błędzie, niemniej niedociągnięcia wyraźniej rzuciły się w oczy niż w Sekutnicy. Pod tym kątem zdecydowanie mogło być lepiej (i w pewnym sensie jest, tylko że już nie w tej konkretnej pozycji, a mocno następnej).
Piekło jest kolejnym dowodem na to, że książki wydawane w selfpublishingu nie gryzą aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać - a przynajmniej nie wszystkie; tak samo jak mogłoby się wydawać, że książki ze stajni wydawnictw z ugruntowaną pozycją na rynki będą super - no niestety, zbuki trafiają się wszędzie i potrafią zaatakować znienacka (tyle dobrego, że część już z daleka krzyczy, że jest zbukiem). I choć mnogość wątków i przeskakiwanie co rusz z miejsca na miejsce (i to w obrębie jednego rozdziału) sprawiała, czasem miałam error mózgu, to ostatecznie oceniam tę pozycję jako całkiem przyjemne czytadło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz