2025-08-25

Yarros Rebecca - Iron Flame. Żelazny płomień


Tytuł oryginalny: Iron flame
Seria: Empireum (2)
Książka na LC
Ocena: 6/10
Wydawnictwo: Filia
Tłumaczenie: Sylwia Chojnacka
Redakcja: Editio
Korekta: Editio
Data wydania: 2024 (wyd. 1)
Data oryginalnego wydania: 2023
Narrator: pierwszoosobowy



Nie ukrywam, trochę mi zeszło z powrotem do Empireum, a nawet wręcz TROCHĘ, bowiem w zasadzie minął aż rok od obcowania z tym ałcydzieuem literatury. Tak, z perspektywy czasu trochę zmieniła mi się ocena twórczości Yarros, co wcale a wcale nie przeszkadzało mi w tym, żeby zmacać ciąg dalszy. Swojego wroga należy znać, te sprawy, jak już się stwierdza, że raczej zmarnowano drzewa, to należy umieć uzasadnić, prawda?

   Szkopuł w tym, że nawet mi się podobało. Urlop, myślenie wyłączone całkowicie, oczekiwania wręcz zerowe. I co się okazuje? Drugi tom nadal jest całkiem przyjemnym czytadłem (choć poziom leci w dół), które zdecydowanie byłoby lepsze, gdyby wyciąć sceny okołopieczeniowe i stricte pieczeniowe keksu. Ale sceny - jak na romantasy (choć nie wiem, czy jednak nie podpada pod pornotasy) - przystało jednak są, a ich realizacja... no cóż. Szkoda drzew. Po prostu. Co zaś do reszty...

Spojlery? Tak, są. Należy najechać wskaźnikiem na ukryty tekst.

   Znana nam już dobrze krucha Violetka (dygresja, dla porządku. Jej choroba, tj. zespół Ehlersa Danlosa, jest jak najbardziej rzeczywista, o ile się zorientowałam, cierpi na nią sama Yarros i przelała ją na swoją postać. Nie, nie obśmiewam samych dolegliwości kadetki Sorrengail, bardziej cały koncept, że ktoś robiący sobie w ten czy inny sposób krzywdę skończył jako jeżdziec smoków. Niby w imię wyższej idei, ale... no właśnie, ale), co miała być skrybą, a skończyła jako jeździec smoków, przetrwała pierwszy rok nauki w Uczelni Wojskowej. Nic, tylko fanfary tu dać! Niemniej to nie koniec problemów, bynajmniej. Już pomijając, że Kostucha bynajmniej nie odstępuje drugorocznych (bo i dlaczego?), to w szkole pojawił się nowy wicekomendant, na którego czole już z daleka widać napis PROBLEM. Nie dosłownie, oczywiście, niemniej facet rzeczywiście jest problemem, o wiele bardziej irytującym niż kamień w bucie. Dostajemy tu również ciąg dalszy wątku z veninami i jeźdźcami gryfów, a także - jakżeby inaczej - romansu z przewspaniałym Xadenem Iksdenem, władcą cieni...

   Iron flame, tak jak poprzednik, nie jest pozbawiony bzdur, które kolą w oczy nawet w sytuacji leżankowego wyłączenia myślenia. Niestety. Przede wszystkim prosi się o solidne potrząśnięcie Violetką - a w zasadzie autorką, bo nie należy zapominać, że postać nie jest odrębnym bytem - która wybitnie zafiksowała się na punkcie szczerości. Ot, po prostu klapki na oczach, niby rozumie taki stan rzeczy, ale jej zachowanie całkowicie temu przeczy. Raz, że ma świadomość, iż Iksdenowe sprawki są niebezpieczne, dwa, że zna moc swojego eksfunfla, dla którego wydobycie informacji to w zasadzie fraszka. Innymi słowy mówiąc, im mniej wie, tym lepiej dla niej i dla całej reszty, gdyby wpadła. Ale nie, skąd, chłoptaś ma być SZCZERY i mówić jej WSZYSTKO. Nie, żeby sama przy tym nie była skończoną hipokrytką, obierając tę samą ścieżkę postępowania wobec swoich najbliższych przyjaciół… No, WCALE, absolutnie wcale, panienka jest święta, a jej przemilczenia jak najbardziej uzasadnione!

   Drażni też wątek veninów. Z powodów co najmniej dwóch. Ten bardziej absurdalny? No był sobie taki jeden koleś, którego się w poprzedniej części wyeliminowało. To teraz powraca cały i zdrów; wisienka na torcie? Ocalenie zawdzięcza zveninowaniu się. O czym dowództwo doskonale wiedziało, ale oj tam oj, oddać typa pod opiekę odnowiciela, niech marnuje na niego swoje moce przerobowe, kosztem coraz dłuższych kolejek do leczenia. Czaicie to? Veninowie są uznawani jako wrogowie, a zamiast gościa po prostu dobić, to jeszcze go kurowali. Tak że tak, mi opadło wszystko, co mogło. Włącznie z ogonami moich milusińskich. Drugi - veninowy generał się uczepił Violetki jak rzep psiego ogona; przy odrobinie szczęścia wyjaśni się w trzecim tomie, o co tu tak naprawdę chodziło.

   Natomiast ten nowy wicekomendant Varrish... no tak, potrzebny był kolejny złol, z którym Violetka musiała się zmierzyć, ale też mam takie,,, serio? Jego smok pali kadetów i nikt nic nie mówi? Dopiero smok bohAUĆterki sam z siebie ogarnia jego temat? Jakby, ja wiem, że w teorii ludzie nie mają nad smokami władzy, ale… jakby bez przesady, po prostu. No i remonty, remonty... nad nimi mogę już tylko westchnąć, pokręcić głową i przejść dalej. Książka absolutnie nic by nie straciła (poza ilością stron), gdyby je bezlitośnie wyciachać.

   Z rzeczy, które wybijają się pozytywnie - warto zwrócić uwagę na sceny przesłuchania; mam wrażenie, że pisarka całkiem ładnie oddała mechanizmy, jakie stosuje się podczas siłowego wyciągania informacji z delikwentów. I nie mogę powiedzieć, żeby scena powiązana z tymi wydarzeniami nie przyniosła mi mściwej satysfakcji z gatunku "a masz, dobrze ci tak"... Bardzo ładny, w moim odczuciu, był również moment, w którym analizowano, jakie elementy tożsamości zatracono po utworzeniu imperium i zjednoczeniu się pod jedną flagą. Ładny i melancholijnie smutny. No i mimo wszystko te ~700 stron wchodzi szybko, co świadczy o tym, że lektura nie jest taką znowu orką pod górę, o której jak najszybszym porzuceniu coraz mocniej się marzy. Zaznaczę jednak, że znacznie lepiej się czyta od dotarcia do mniej-więcej połowy tomu.

   Bardziej techniczna rzecz, na którą zwróciła uwagę demawenda (buziaczki) - i nie jestem pewna, czy to wina autorki czy też może gdzieś tłumaczka potężnie się walnęła. Patrząc na tytuł książki i analizując jego związek z treścią - bardzo możliwe, że skopała sama Yarros. Onyks został przedstawiony jako polerowane żelazo. Powtórzę. Polerowane. Żelazo. Gwoli jasności, onyks (wedle pierwszych wyników goglodynkowych) wygląda tak:


   Tak że coś się komuś wybitnie pomieszało, bo ani ja, ani demawenda nie jesteśmy w stanie skojarzyć tego kamienia z polerowanym żelazem. Bo niby jak? Już prędzej można by się pochylić nad hematytem, który, jak na moje oko, jest dość łatwy do pomylenia z onyksem, tyle że… idąc za Ciocią Wikipedią: Hematyt to pospolity minerał, tlenek żelaza (III), który tworzy kryształy różnych form i barw. Jest główną rudą żelaza (…) (ponownie buziaczki dla demawendy, za naprowadzenie).

   Korekta i redakcja? Zgodnie ze skróconą stopką, jaką wrzuciłam na początku niniejszej notki, w tych pozycjach widnieje tajemnicze Editio (pierwsze wyniki w kaczce i goglodynce - wydawnictwo i księgarnia. Zaraz, podobno wydawcą Yarros w Polsce jest Filia?!). No cóż, tajne przez poufne, ewentualnie nie wiem, do roboty zaprzęgnięto AI? Czy też może mamy tu wstydnisiów, którzy boją się pochwalić przed światem, że to właśnie oni pochylili się nad tekstem? Inna sprawa, że zbyt wiele do zarzucenia nie mam, na pewno w oczy rzuciła mi się jedna literówka, reszta... No nie szukałam dziur w całości, toteż zaryzykuję stwierdzenie, iż skoro nic mnie po oczach nie biło, to enigmatyczne Editio daje radę.

   Podsumowując? Są tu dziury logiczne większe niż odstęp między ostatnim rzędem ikon a paskiem zadań w moim Windows 11, ale jak się przebrnie przez durnotę Violetki i wytnie nadmiar keksów, to... No, arcydzieło to nadal nie jest, główną siłę tej pozycji nadal stanowią smoki, więc chociażby dla nich samych - jak najbardziej można po Iron flame sięgnąć. Tylko patrząc na zakończenie tego tomu, to niestety mam takie: ALE PO CO? Tak że tak, niebywale się cieszę na lekturę Onyx storm (tak, to ironia, jakby ktoś nie był pewien). Do której bynajmniej mi się nie spieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz