2025-04-06

Tojza Artur - Cienie umysłu


Tytuł oryginalny: -
Seria: Cienie Snów (1)
Książka na LC
Im dalej w las... tym więcej drzew. Wiem, odkrycie Ameryki normalnie, Nobel się należy czy coś w ten deseń. A tak na poważniej - lektura kolejnej pozycji z serii Wojen Snów przypomina zagłębianie się w coraz gęstszy las wątków, gdzie powiązań jest coraz więcej i więcej... Tu podpowiedź dla tych, co mają tendencję do rozwiązywania zagadek, zanim zostaną wyjaśnione w trakcie fabuły: załóżcie sobie osobny zeszyt. Serio. Sama chyba też się o to pokuszę, mimo że z reguły aż tak się nie angażuję w lekturę - niemniej w tym przypadku łączenie wątków sprawia dużą frajdę; zresztą, to rozwiązanie - jak wynika z rozmowy z autorem (pozdrawiam!) - jest już stosowane przez innych czytelników. Tak że zdecydowanie coś jest w tej myśli, że trzeba to jakoś spisać, żeby nie pogubić się we wszystkich zawiłościach.

   Do Cieni umysłu podchodziłam już z niemałym entuzjazmem - zdążyłam już podreptać po ścieżce tajemnic i chaosu, nadeszła więc pora, żeby przeskoczyć na ścieżkę - jak sam tytuł sugeruje - cieni. W kolejce został już tylko (mowa wyłącznie o otwarciach ścieżek) Farreter, reprezentant ścieżki strachu. I o ile kolejność czytania (nadal mówię tylko o otwarciach ścieżek) generalnie nie ma znaczenia (zresztą, sama czytam bardzo nie po kolei pod kątem chronologii wydania), to zaznaczam, że Cienie pod kątem opisanych wydarzeń na osi czasu zdecydowanie znajdują się wcześniej niż fabuła Sekutnicy. Jednakże w niczym to nie przeszkadza, po prostu odstawiałam Leonarda DiCaprio z innej perspektywy niż miałoby to miejsce w przypadku, gdyby kolejność zaznajamiania się z tymi pozycjami została odwrócona.

   Uniwersum Wojen Snów coraz bardziej się rozrasta; powiązań pomiędzy książkami jest coraz więcej i naprawdę nie da się przejść koło nich obojętnie.

Recenzja możliwa dzięki uprzejmości autora.

   Tym razem akcja rozgrywa się na starej, dobrej Ziemi (choć oczywiście alternatywnej; niestety nic mi nie wiadomo o tym, żeby wśród nas buszowali magicy jak się patrzy, nie mówiąc już o szpiczastouchych). Jest "wspaniała" zima 1981 roku... W Polsce ogłoszono stan wojenny, a w USA dzieją się rzeczy - delikatnie mówiąc - dziwne. Słynna Dolina Śmierci na pustyni Mojave, tajna placówka wojskowa, w której coś poszło bardzo, bardzo nie tak... I zadanie posprzątania tego bałaganu spada na barki sierżanta Luca Kowalsky'ego (tak, nazwisko nie bez powodu brzmi tak znajomo), ewidentnie mającego (nie)szczęście do kwadratu. Jakby tego było mało, do jego oddziału dokooptowano specjalistów z organizacji LUNAR, którzy wyglądają bardziej na przeszkadzaczy niż pełnoprawnych członków drużyny. Oczywiście tak łatwo być nie może; "wejść, znaleźć, sprzątnąć, wyjść" zmienia się w walkę o przetrwanie w miejscu, gdzie szaleje anomalia, a piekło z Boskiej Komedii niespodziewanie okazuje się aż nazbyt rzeczywiste... Uratowanie własnych zadków nie jest takie oczywiste, ocalenie zadków tych, którzy być może przetrwali w tym miejscu - jeszcze mniej. Cała sprawa prosi się o zwyczajną rejteradę i dezercję - szczegół, że na dłuższą metę to byłoby całkowicie bezcelowe, bowiem anomalia niestety rośnie, rośnie i ani myśli się zatrzymać... Innymi słowy mówiąc - ucieczką co najwyżej przedłużyliby sobie ciut życie, nic ponadto.

   O ile w poprzedniej pozycji autor zabrał mnie hen, daleko w przestworza, tak teraz przyszło odbyć - dosłownie - wycieczkę w czeluścia piekieł. I bardzo żałuję, że do tej pory nie zdążyłam przeczytać Boskiej komedii, bo to, czego doświadczają bohaterowie, jest bardzo wyraźnie (wręcz powiedziane wprost) oparte na wizji Alighierego. Oczywiście nie bez powodu... Podróż ta jest iście fascynująca, tym bardziej że obserwujemy tu nie tylko samą wędrówkę przez okoliczności przyrody, ale i własne słabości. Pytanie, czy dadzą radę je przezwyciężyć i ujść z całej tej przygody cało, wisi nad głowami bohaterów.

   Tych zaś mamy całą grupę, z której na pierwszy plan wysuwa się ich przywódca; sierżant Kowalsky. Jak trafnie autor przewidział (pozdrawiam ponownie!), polubiłam tę postać. Niby zwykły trep, któremu należy wykładać wszystko w jak najprostszy, najbardziej przystępny sposób, co bynajmniej nie znaczy, że można go zaliczyć do tępawych żołdaków z gatunku "pan kazał, ja robić". Pod szorstką powierzchownością kryje się jednak człowiek inteligentny, który nie traktuje podwładnych jak mięso armatnie. Mocniej w pamięć zapadła mi też Unara - dokooptowana przez LUNAR wilkołaczka oraz Elenter - dość antypatyczny elf. Nie dało się również nie polubić Lany... generalnie autor zaserwował w tej pozycji zgraną, sympatyczną ekipę, do której trafiła łyżka dziegciu.

   Jak wcześniej wspomniałam - zeszyt do notowania jest bardziej niż wskazany; mi już trochę parował mózg, gdy próbowałam połączyć parę kropek. Niektóre były banalnie proste, ale część wymagała jednak otwarcia Sekutnicy i odnalezienia odpowiednich fragmentów. Co wcale niekoniecznie załatwiło sprawę, bowiem wprowadziło nielichy dysonans w odbiorze pewnych kwestii. I bynajmniej nie pomaga tu zasada, którą poznajemy w Cieniach: wszystko jest kłamstwem. I weź się, teraz, człowieku, zastanawiaj: gdzie leży prawda?

   Gdzieś głęboko zakopana, to na pewno. W towarzystwie również i lżejszych, humorystycznych momentów - bo i takich nie zabrakło w tym morzu koszmarów, z jakimi mierzyli się bohaterowie. Jak dla mnie - ta pozycja stanowi miód na moje serce. Kawał solidnej literatury w dobrym stylu; bez niepotrzebnych wątków, przez które całość rozłazi się na boki. Owszem, parę kwiatków nadal uciekło przed korektą, choć akurat tu z jednej literówki się uśmiałam.

   Reasumując? Jak ktoś ma dość książek, w których romanse są upychane kolanem po to, żeby były i odciągały uwagę od głównego wątku - to Cienie umysłu będą naprawdę dobrym wyborem. Owszem, taki istnieje, ale nie wybuja się i nie przesłania najważniejszego - czyli solidnej fantastyki w dobrym stylu, gdzie mamy nie tylko akcję, ale i gros tajemnic. A że one rozciągają się w różnych kierunkach? Ciii, to po prostu urok Multiwersum...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz