Wbrew pozorom - bo w oczy przeważnie rzucają się zagraniczne nazwiska - rodzime poletko fantastyki nie jest jałowe i ma to i owo do zaoferowania. Więc nie, nie sięgam po polską twórczość z powodu szeroko pojmowanego patriotyzmu, ale właśnie dlatego, że "swoje" staram się poznać, żeby nie wyszło zgodnie z ludową mądrością, że "cudze chwalicie, swego nie znacie".
Trzymając się powyższego sięgnęłam po twórczość Kubasiewicz; jak na moje oko pisarka ta zalicza się do osób, które mają już ugruntowaną pozycję na polskiej scenie fantastycznej; w tym roku mija prawie dziesięć lat od jej książkowego debiutu i... w pewnym sensie krąg się zamyka. W pewnym sensie, bo pierwszą wydaną pozycją było Spalić wiedźmę, czyli pierwszy tom historii o Sanice (dygresja - jak sama Kubasiewicz wspomniała, funkcjonująca nazwa serii o tej bohaterce, tj. Królewska wiedźma nie jest nazwą oficjalną; ale jako że się to utarło, to nie będę już zawracać rzeki kijem i też jej będę używać). Tej samej Sanice, której towarzyszymy, wsadzając nos pomiędzy karty Przeminęło z wiedźmą. Ale nie, nie mamy tu do czynienia z kontynuacją, tylko z prequelem.
Tylko, czy jest to jakiś powód do rozczarowania...? [Uwaga: jeśli nie znasz już oryginalnej dylogii o Sanice ani opowiadań, możesz potknąć się o spojlery, choć starałam się tego unikać. Nie, znajomość opowiadania Żar i wicher nie jest konieczna, żeby fabuła tej książki była jasna i klarowna; można ją potraktować jako samodzielną całość]
Czarownica i latawiec. Dziwna para, można by rzec. Nastolatka o starej duszy wędrująca przez świat, z ptakiem jako towarzyszem. Wiecznie w ruchu, bez miejsca, które można nazwać domem, gdzie wracałoby się wciąż i wciąż. Bezimienni (choć do czasu); on - szukający rodziny. Ona - zostawiła za sobą dotychczasowe życie. I zdaje się gnać jak najdalej od tego, co było... I stara się nie przyciągać zbytnio uwagi, co wychodzi... cóż, różnie. Zwłaszcza gdy już nie bezimienną parę w końcu przywiało do Krakowa, a Sara - bo takie jej imię nadano - zaryzykowała. Lokal i wyżywienie same się nie opłacą, fundusze same nie wpadną (niestety!) do kiesy, a skoro na dodatek przytrafia się okazja w postaci topielicy... Nic dziwnego, że zdecydowała się z niej skorzystać. W efekcie przyciągnęła uwagę Pierwszej Polanii, Kaliny Sapiehy, gdy wpadła na nią podczas polowania. I może to by było na tyle, może drogi tych dwóch kobiet nigdy by się nie zetknęły, gdyby nie to, że ktoś zaczął mordować krakowskich alchemików... w tym również i tego, z którym dobiła topielicowego targu... Kto dokładnie i dlaczego? Dodać do tego demona i wiedźmę (też czarownica, tylko taka, co zeszła na bardzo złą drogę i sięga po moc tam, gdzie nie powinna) i gotowe - Sarę pochwycił wir wydarzeń... Choć może należałoby stwierdzić: weszła do niego z uniesioną głową?
Przeminęło z wiedźmą nie jest tylko opowieścią o czasach, gdy Sanika była "tylko" Sarą, która trafiła do Krakowa. Mamy też okazję rzucić okiem na czasy jeszcze dawniejsze, w tym i zapoznać się z opowiadaniem Oczy pełne śniegu; wprawdzie zostało już opublikowane w antologii Szepty, to w tej książce pełni rolę jednego z dwóch prologów. Powiewa trochę nostalgią, bowiem widzę w tym odbicie baśni z dzieciństwa... ale jest nie tylko tym. Bo to właśnie tu spotyka się czarownica i latawiec, tu właśnie nadają sobie imiona, w tym punkcie stają się Sarą i Boreaszem, istotami tak bardzo związanymi z wiatrem. Tu zaczyna się ich wspólna wędrówka i stają się dla siebie towarzyszami, gdzie jedno mówi zawsze cię odnajdę, a drugie wystarczy, że znajdziesz mnie jeszcze raz. Innymi słowy mówiąc - zarówno Oczy jak i właściwe Przeminęło są także historią o relacji, jaka ich łączy, a nie jedynie o wydarzeniach, których byli uczestnikami. Relacji, którą chciałoby się, żeby trwała wiecznie... Tylko czy to jest możliwe? Co ma początek, ma swój koniec, odwieczna prawda.
Konstrukcji bohaterów nie mam w zasadzie nic do zarzucenia. Sama Sara - niby nastolatka, ale już jedno życie przeżyła, mieści w sobie wspomnienia i zapomniane we współczesnym świecie umiejętności. To jest jednak jej siłą i słabym punktem, podobnie jak wiek ciała, który stanowi przeciwwagę dla jej mocy. Kubasiewicz stworzyła bohaterkę o wielkiej potędze, ale samo to nie sprawia, by zawsze i wszędzie, bez wyjątku, mieć zagwarantowaną wygraną praktycznie bez wysiłku, dzięki czemu unikamy zjawiska "merysuizmu". I nie, jeśli ktoś oczekuje wianuszka wielbiących bohaterkę, to zdecydowanie nie ten adres. Boreasz? Niby jest "tylko" latawcem, "tylko" ptakiem, ale jednak ma zaszczepione uczucia i tęsknotę do tego, co mogłoby być. Czy odnajdzie to, czego szuka? No i jest jeszcze Kalina Sapieha. Widać, że nieprzypadkowo dzierży tytuł i funkcję Pierwszej Polanii; jak na osobę na takim stanowisku przystało, zdecydowanie ma głowę na karku i wie, co robi. Cała ta trójka wzbudziła moją sympatię, choć każde na swój sposób. Pozostałe postaci to już głównie tło, które nie zapada szczególnie w pamięć. Co nie zmienia faktu, że...
... sam świat jest fascynujący. Tak, jak same nazwy wskazują - Polania i Kraków - jest to w zasadzie alternatywny świat do tego, w którym żyjemy. I znacznie bogatszy - o magię i istoty w nim funkcjonujące. Pisarka śmiało czerpie z rodzimych wierzeń i baśni. To, co dla nas, dorosłych, jest przeważnie jedynie zamierzchłym mitem, w Polanii jest jak najbardziej prawdziwe. Warto też wspomnieć, że zrozumienie podstawowych zasad realiów nie jest szczególnie skomplikowane, sam system magii jest dość intuicyjny (ale też zdecydowanie więcej informacji o nim znajdziemy w pozostałych pozycjach z tego uniwersum - i patrzę tu głównie w stronę cyklu o Lady). I tak, próżno tu szukać szczególnie rozwlekłych wykładów na temat poszczególnych elementów świata - dostajemy tyle informacji, ile i kiedy trzeba.
A sam sposób, w jaki autorka przedstawia nam świat i historię? Zdecydowanie nie sposób odmówić jej sprawności pióra. Ani się obejrzałam, a wsiąknęłam w to wszystko bez reszty. I choć za oknem żar leje się z nieba i to tak, że zostaje jedynie zabarykadować się w lodówce oraz dodatkowo obłożyć blokami lodu (może nawet zbudować igloo?), to wiatr i lód niemal dosłownie wylewają się spomiędzy stronic. To czuć, naprawdę. Wiatr i chłód, jakże pasujące do wszystkiego, co nie zostało wypowiedziane. Sama akcja jest wartka, jak dla mnie - brakuje tu zbędnych dłużyzn, skutkujących ziewaniem oraz chęcią wręcz przekartkowania, byleby przeskoczyć lanie wody. A wszystko to jest okraszone niepodrabialnym stylem i poczuciem humoru Kubasiewicz, która nie tylko zaskakuje opowiadaną historią, ale i sprawia, że nie pozostaje ona szeregiem liter na papierowych kartkach, lecz czymś, co jednak potrafi wręcz dotknąć duszy i nakłonić do refleksji. Bo spod tego płaszcza, utkanego z różnych motywów, można też wyciągnąć życiową prawdę. Jaką? Pozostawiam to do samodzielnego znalezienia.
Zatem, wracając do wcześniejszego pytania - czy jest to powód do rozczarowania? Zdecydowanie nie, zwłaszcza że pozycja ta całkiem ładnie nas wprowadza w to, co dzieje się mocno później i wyjaśnia też zastany w chronologicznie późniejszych tomach stan. Prędzej do wypatrywania tekstów, w których ponownie będziemy mogli spotkać Sanikę; wprawdzie autorka jasno określiła, że kontynuacji nie planuje, ale... dostaliśmy prequel. Opowiadania. Ma nawet swoje pięć minut w innej książce; tak że może Przeminęło nie jest już ostatnim spotkaniem z tą czarownicą...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz