Fantastyka w pewnym sensie goni własny ogon, przynajmniej w moim odczuciu. Magia taka, siaka, owaka, miecze, łuki, futra, kły, runy. Słowem - wszystko się powtarza, nawet jeśli pomysły na poprowadzenie historii są inne i nawet jeśli rzeczy zostaną nazwane inaczej. Taka eteromancja z Psów Pana Świątkowskiego? Niby coś nowego, a jak się zastanowić, to klasycznie DnDkowa magia - słowa i komponenty. Tylko tyle, że nie trzeba co wieczór na nowo czytać własnej księgi zaklęć, bo treść formuły magicznie się ulotniła po spleceniu czaru...
Tak że nie miałam specjalnie wielkich oczekiwań co do przedstawionego świata, gdy sięgałam po Córkę kości. Nawet nie jestem pewna, jak ją dorwałam i dlaczego - wiem tylko, że wylądowała na moim mailu i sobie podczytywałam, mając luźniejsze chwile. I co się okazało? Otóż pani Stewart najwyraźniej powiedziała "sprawdzam!" i jak dla mnie - wygrała to rozdanie. Serio. Ja poniekąd też, bo się bardzo miło zaskoczyłam, chociaż nazwisko Maas na okładce, pod polecajką, każe podejść sceptycznie do tej pozycji. Tak, nieszczególnie jestem fanką tejże autorki, a ryki Rhysanda zapisały się w mej pamięci chyba do końca życia. Z polecajek od szerzej znanych autorów - zamieszczonych na tylnej okładce - dowiadujemy się, że Córka kości jest debiutem. Jeśli ktoś ma jakieś uprzedzenia co do debiutów, to jak na moje oko - w tym przypadku trzeba je odwiesić jak najdalej. Zwłaszcza że zgarnęła kilka nagród, a ja się tylko zastanawiam, jakim cudem nie jest ona szerzej znana... a może naprawdę żyję pod kamieniem?
Tym razem lądujemy w świecie wyspiarskim - Cesarstwo składa się z wielu wysp, nad którymi zwierzchnią władzę sprawuje Cesarz, z pomocą konstruktów. Stworów stworzonych z części różnych zwierząt i... ludzkich kości, na których wyryto rozkazy. Fragment czaszki, pozyskiwany od każdego dziecka w określonym wieku, podczas Festiwalu Trybutu - pamiątka po czasach dość tajemniczych i potężnych Alanga, nad którymi zwyciężył ród Sukaiów, dzierżący obecnie cesarską władzę. I choć w teorii próżno szukać Alanga, to ponoć zagrożenie z ich strony wciąż istnieje, dlatego nieustannie pozyskiwane są te odłamki kości. Bo Cesarstwo trzeba chronić. Bo czyjś żywot to niewielka cena za ochronę. Tak, cały wic w tym, że magia zasilająca konstrukt czerpie swą energię z właściciela kości. A ta nie jest nieskończona... Cesarza oczywiście to nie obchodzi - po prostu wymienia niedziałający odłamek na kolejny i sprawa zamknięta. Przy czym nikt nie wie, czy jego odłamek zostanie wykorzystany czy nie. I kiedy. Nieustanne życie w niepewności...
Niemniej w tym świecie nie wszyscy kładą uszy po sobie i tańczą, jak im inni zagrają. Czwórka głównych bohaterów o przeróżnym urodzeniu i stanie posiadania, cztery różne historie, motywacje. Poszukiwany przemytnik Jovis porzucił wszystko, żeby odnaleźć zaginioną przed siedmioma laty żonę. A właściwie: porwaną. Przemierza przestworza oceanu, żeby dogonić łódź o niebieskich żaglach, żeby tylko dowiedzieć się, jaki los przypadł Emahli w udziale. Ale ta pogoń, wieczna podróż doprowadza go na Głowę Jelenia, wyspę, która tonie w dniu Festiwalu Trybutu. W tym samym dniu, w którym zdecydował się spełnić czyjąś prośbę i uratować dziecko przed oddaniem kości. Pogoń przestaje być już tylko pogonią; mężczyzna coraz mocniej wikła się w antycesarskie sprawy - w końcu skoro już jedno dziecko ocalił, to można i kolejne, czyż nie? Tym bardziej że aprobuje to niezwykłe zwierzę wyłowione z wody, zwierzę potrafiące mówić. Zwierzę mające o wiele większy wpływ na przemytnika niż można by pomyśleć.
Lin? Córka cesarza, wiecznie odmawiającego jej dostępu do wiedzy o magii kości. Straciła pamięć w wyniku choroby, co wcale jej nie przeszkadza w próbach zdobycia większej liczby kluczy i tym samym wydarcia sekretów, jakie chowa ojciec-Cesarz w pałacu. Nie mówiąc już o snuciu planów przejęcia władzy - żeby wszystkim żyło się lepiej, bo przecież Cesarza ewidentnie nie zajmują kwestie władzy; prędzej tworzenie konstruktów i sprawdzanie, które odłamki jeszcze się nadadzą do jego dzieł. Mamy jeszcze Phalue, gubernatorską córkę zakochaną w kobiecie o powiązaniach z Bezkostnymi - organizacją, w jak największym skrócie, rebeliancką. I w końcu - Piasek, najbardziej tajemnicza ze wszystkich bohaterów. Nie wie, kim jest, skąd się wzięła, dlaczego stan rzeczy jest taki, jaki jest. Czy uda się jej odkryć tę tajemnicę?
Ujmę to tak - o ile na samym początku jakoś nie mogłam się wgryźć, co mogło być w sumie winą okoliczności, to potem... tak, szukałam kazdej okazji, żeby zerknąć na tę pozycję. Przedstawione realia naprawdę mnie ujęły. Nie doszukałam się tu znanej magii, a jeśli do czegokolwiek przyrównywać to, co zaprezentowała Stewart, to zapewne najbliższą dziedziną będzie nekromancja. W końcu wszędzie pomykają konstrukty, istoty bynajmniej nie zbudowane z kupy gliny, tylko stworzone z innych istot. CHOCIAŻ, pisząc o kupie gliny coś sobie uświadomiłam... golemy. Z tego co mi dzwoni, to te humanoidalne stwory działały, bo wsadzano im do ust pergamin z hebrajską inskrypcją. No dobra, może koniec końców nie jest to aż tak oryginalne, jak z początku myślałam (sztuczny twór i inskrypcje) - niemniej wciąż, jak dla mnie ma to w sobie powiew świeżości, bo z dokładnie takim rozwiązaniem mimo wszystko spotykam się dopiero teraz. Podoba mi się też to, iż dostęp do magii jest naprawdę bardzo ograniczony; magię kości oficjalnie znają tylko trzy osoby - Cesarz, jego córka i adoptowany syn.
Bohaterowie nie zaliczają się do bezmyślnych pacynek - jestem w stanie prześledzić tok ich myślenia oraz zrozumieć motywacje. Może i nie wzbudzają sympatii od pierwszych chwil, czasem trzeba na to czasu i - tu naprawdę muszę pochwalić autorkę - nie przewróciłam oczyma na widok, że jedna z postaci zalicza się do homoseksualistów. Moje doświadczenia z wątkami LGBT z reguły są takie, że są wciśnięte na siłę, dokładnie po to, żeby były, bo tak, bo trzeba zapewnić odpowiednią reprezentację i tyle. Tutaj? Homoseksualność nie ma znaczenia. Po prostu jest. Naturalna jak oddychanie, praktycznie niezauważalna. Można zastąpić jedną z osób kimś płci przeciwnej i nie zrobi to różnicy - bo tu chodzi o relację pomiędzy postaciami, nie o wskazanie palcem i wymachiwanie flagą z napisem "hej, patrzcie, tu jest wątek homo, więc to jest fajne i super, bierzcie i czytajcie, bo zapewniam reprezentację!"
Sama fabuła toczy się dość powoli, co nie dziwi, gdy ma się aż czworo bohaterów (do tego w jednym momencie pojawia się dodatkowy, piąty punkt widzenia), znajdujących się zupełnie gdzie indziej. Przeskoki z miejsca na miejsce jednak trochę rozpraszają; pół biedy, gdyby taki przeskok był bezpośrednią kontynuacją wydarzeń, tylko oglądanych z różnych punktów widzenia. Ale nie, skaczemy z miejsca na miejsce, od bohatera do bohatera. Cztery niezależne wątki - owszem, gdzieś-kiedyś w końcu trafiają się punkty wspólne, niemniej to trochę męczy. Bo już się człowiek wczuwa, wciąga mocniej w dany wątek, a tu nagle dostaje na twarz całkowitą zmianę scenerii. Ale, powoli do przodu; przypomina to splatanie warkoczy, których pasma w końcu zostają spięte. Jest kilka plot-twistów, z czego większości idzie się samodzielnie domyślić, ale nie powiem, trafiła się chwila, gdy oczy mi prawie wyszły na wierzch, a szczękę zbierałam z piwnicy.
Bardzo brakuje mi szerzej rozwiniętego wątku Alanga - wszyscy się ich boją, wszyscy mocno nienawidzą, mimo że są przeszłością na tyle odległą, że nikt ich tak naprawdę nie pamięta (a przynajmniej tak to odebrałam). Wiadomo, że byli och-ach potężni, niemniej czuję bardzo duży niedobór informacji na ich temat. Jest to jednak dopiero pierwszy tom, więc mocno liczę na to, że wątek zostanie mocniej rozwinięty w kolejnych częściach cyklu.
Krótko podsumowując - moim zdaniem bardzo udany debiut z wyraźnym powiewem świeżości. I wcale a wcale nie mam drugiego tomu, gotowego do podczytywania w luźniejszych chwilach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz