2024-10-06

Wójtowicz Milena - W świetle nocy


Tytuł oryginalny: -
Seria: -
Książka na LC
Pierwsze spotkanie z twórczością pani Mileny kojarzę jak przez mgłę. Wrota wpadły w moje ręce tak dawno, że to aż w innym życiu było, a potem długo, długo nic. Następnie natknęłam się na opowiadanie w Hardych baśniach - o, jak mi dobrze na me zawodowe serduszko zrobiło! Do tej pory pamiętam te jęki nieszczęsnego przedsiębiorcy (z którym się zresztą zgadzam!), że jak to tak, jak na ZWUA można podać, iż przyczyna rozwiązania umowy leży po stronie pracodawcy, kiedy to pracownikowi się wzięło i zmarło! No niestety, przepisy mamy, jakie mamy, ale o nich się rozwodzić tu nie będę, bo to jednak nie jest blog kadrowy, tylko głównie książkowy. Wracając do tematu - potem przyszły kolejne antologie, dzięki którym zapoznałam się bliżej ze strzygą-BeHaPowcem. I nie powiem, Sabina Piechowicz bardzo szybko zdobyła moją sympatię.

   Stąd też nie zastanawiałam się specjalnie długo, kiedy zobaczyłam, iż ukazała się kolejna książka Wójtowicz. Sabinka jest? Jest. Pozycja niezależna od poprzednich? Owszem. No to na dobrą sprawę naprawdę nie było co specjalnie długo rozważać (chyba że decyzję, czy wziąć wersję papierową i mieć zgryz, gdzie to kolanem upchnąć w pokoju czy może ebooka i mieć problem miejsca z głowy) i po prostu dołączyć W świetle nocy do kolekcji.

   I nie, skąd, wcale nie ruszyłam jej właśnie dziś i wcale a wcale nie pożarłam w całości, ignorując fakt, że recenzja innej pozycji czeka rozgrzebana... WCALE.

   Asi Myszkowskiej nikt niczego nie wyjaśniał. Po prostu zbudziła się w nieznanym pomieszczeniu i z miejsca trafiła na szkolenie BHP u Sabiny. A może raczej - szkolenie trafiło do niej. W każdym razie - właśnie w ten sposób dziewczyna dowiedziała się, że dołączyła do grona nienormatywnych, i to z rodzaju tych, co chodzą nocą, podgryzają innych, a słońce i czosnek nieszczególnie im służy. Ale, ale, wampiryzm to nie koniec (!) życia, da się z nim funkcjonować! Szkoda tylko, że wampirze gniazdo, w którym się znalazła, jest jakieś takieś... nie tego... Więc jedyne, co zostaje, to wziąć sprawy we własne ręce.

   O Luno, jaka to była dobra lektura, naprawdę! Ostatnio zdecydowanie dobierałam sobie cięższe pozycje, a ta książka dosłownie tryska humorem! Lekka, wiosenna prawie że (i to całkiem dosłownie, bo akcja rozgrywa się wiosną), a do tego właściwie nie ma chwili na nudę. Akcja toczy się wartko, aż się zdziwiłam, gdy nagle trafiłam na zakończenie. Jak to, już? Chcę więcej, naprawdę chcę więcej, bo tego było mi za mało! Nie można tak zaskakiwać czytelnika końcem opowieści! Ani znienacka zabierać tego źródełka radości! Bo przecież parskałam śmiechem nieraz - tak że "Najzabawniejsza komedia fantastyczna o niemormatywnych i ich problemach dnia nocy codziennej!" nie zostało wpisane do blurba dla picu i zamydlenia oczu. Jak dla mnie, najprawdziwsza prawda.

   I choć do sięgnięcia po W świetle nocy skusiła mnie głównie Sabina, to oczywiście nie ona gra pierwsze skrzypce (co nie oznacza, że nie przewija się od początku do końca - nadal jest dość istotną częścią historii), to nie mogę odmówić głównej bohaterce charyzmy. Miała tego pecha, że trafiła na wampira, który ją przemienił, ale nie poprzestała na przyjęciu tego faktu do wiadomości, tylko uznała, że pójdzie swoją drogą. Zaś informacje uzyskane na szkoleniu strzygi bynajmniej nie zostały radośnie zapomniane. Jednakże za największe odkrycie tutaj uważam... czupakabrę. Nie żartuję. Edzio jest wręcz wprost wyjęty z tych wszystkich remontowych książek - z wyglądu chłoptaś idealny. Ale nie, nic z tych rzeczy, nie robi się tu parno i duszno, jest za to przekomicznie. Czupakabra jest takim przeuroczym słoneczkiem, że aż się prosi o posłanie go na niebo; tam z pewnością mógłby się wybiegać, zapewniając przy tym zachowanie odwiecznego cyklu wschodów i zachodów. Czy bezapelacyjnie podbił moje serducho? BYĆ MOŻE. Nie da się też nie obdarzyć sympatią Wefci, ba, nawet Paweł w końcu zarabia plusa ode mnie.

   Styl pisania Wójtowicz jest naprawdę bardzo lekki, nie brakuje odniesień do znanego nam świata (co w sumie nie powinno dziwić - bo świat nienormatywnych istnieje przecież obok tego, w którym funkcjonujemy, nie zaś w całkiem innym uniwersum), a obecność BHP jest tak naturalna jak gwiazdy na niebie. Czytało się z najprawdziwszą przyjemnością i w zasadzie nie mam do czego się przyczepić, nie licząc korekty (mhm, parę literówek zostało przegapionych, wprawdzie takich, których Word też by nie wyłapał, ale... no. Troszeczkę to wybiło). Kapitalni bohaterowie, znakomity pomysł na historię i sposób, w jaki zostało to podane - czego chcieć więcej?

   Tak że z ręką na serduszku - polecam. Naprawdę. Nie ma co się bać zębów, nawet jeśli występuje tu wręcz ich nadmiar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz