Jak napisać o wspaniałym (jak patrzę jednym okiem w internety, to niestety ten wątek jest popularny, jeśli nawet nie rozchwytywany) age gapie, nie mówiąc, że pisze się o age gapie? Wydaje mi się, że znam odpowiedź, ale... po kolei!
Kochany pamiętniczku, po lekturze Little Stranger byłam pewna, że zostałam zahartowana, jeśli chodzi o bzdury klepane przez aućtorki i wydawane przez kogoś, kto najwyraźniej miał w dzieciństwie zbyt śliski kocyk. Niestety rzeczywistość brutalnie to zweryfikowała, udowadniając przy okazji, że poprzednia masowa zagłada szarych komórek nie była ostateczna, bo właśnie się przekonałam, że wspomniane komórki znalazły się w stanie agonalnym. Przed natychmiastową śmiercią uratowało je to, że to dzieUo po prostu odłożyłam i poszłam zająć się czym innym - ale może większą łaską byłoby nieodraczanie tego wyroku. Jak na razie trwam w postanowieniu, żeby skończyć Cassandrę, mimo że już na 13 stronie (co daje tak naprawdę 7 stronę właściwego tekstu) poczułam, że naprawdę mam dość...
I w ten sposób docieramy do mojego kolejnego etapu wspaniałej przygody z Booktourem złych książek. Szczegół, że już praktycznie na starcie lektury jestem na skraju wytrzymałości (wedle wszelkiego prawdopodobieństwa moje pokłady cierpliwości dla odwrotnej inteligencji co niektórych znacznie zmalały), przez co najprawdopodobniej ten tekst będzie pisany na bieżąco, przynajmniej w jakiejś jego części. Bo naprawdę, już mi wszystko opadło, a nie można powiedzieć, że cała fabuła naprawdę się zaczęła...
Klasycznie - trudno znaleźć jakiekolwiek informacje na temat autorki i nawet niespecjalnie się temu dziwię; bardziej mnie już dziwi, że pisarka ma odwagę pokazać twarz w zestawieniu z tym... czymś. I że to na LC ma ocenę 7,1/10 (choć to akurat nie powinno; żadna nowina, że takie guana zbierają dobre oceny) - w opinie już nie patrzyłam, nie mam na to nerwów. Wracając do autorki - Cassandra jest jej czwartą wydaną książką, czyli to już nie taka debiutantka... co bynajmniej nie przeszkadza(ło) w stworzeniu kolejnego koszmarka.
Porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy tu wchodzicie.
Jeśli myślicie, że jest źle - nie, jest jeszcze gorzej, niż podejrzewacie.
Uwaga na nisko latające spojlery. Nie, nie są one ukryte.
Doradzana natychmiastowa ewakuacja przy jakimkolwiek kontakcie z tym dzieUem. Opcjonalnie użycie miotacza ognia.
Ostrzegałam.
Jeśli myślicie, że jest źle - nie, jest jeszcze gorzej, niż podejrzewacie.
Uwaga na nisko latające spojlery. Nie, nie są one ukryte.
Doradzana natychmiastowa ewakuacja przy jakimkolwiek kontakcie z tym dzieUem. Opcjonalnie użycie miotacza ognia.
Ostrzegałam.
Zgodnie z blurbem: jest to historia siedemnastolatki, która została porwana i trafiła do rezydencji polityka, stając się jego (jakkolwiek by to nie brzmiało... już na tym etapie zbiera się na wymioty) WYMARZONYM URODZINOWYM PREZENTEM. Historia sama w sobie miała potencjał, ale jako że już na tym etapie doskonale wiem, iż to jest zła książka - mogę tylko stwierdzić, że w tej chwili to jest po prostu bitwa o pierwsze miejsce w rankingu najgorszych książek. Dokładnie tak - Cassandra już po tych kilku stronach zagraża miejscu Little Stranger i nie jestem pewna, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa. O ile w ogóle, bowiem remisu nie wykluczam.
Zatem, co się dzieje na tych nieszczęsnych 7 stronach tekstu, że tak szybko mam ochotę wywalić książkę przez okno? Myślę, że prościej spunktować; gdybym zaczęła dawać zdjęcia, to musiałabym sfotografować tak naprawdę całość... Oczywiście nie wrzucam wszystkich fragmentów, tylko te najbardziej bijące po oczach.
- Ich pełne usta tak przepięknie wyginały się w płaczliwym uśmiechu - biorąc pod uwagę, że panienki były po prostu porywane i traktowane nieszczególnie dobrze... serio, PRZEPIĘKNIE?
- Cassie z trudem przełknęła ślinę, bo czuła, że powinna odmówić. Zdecydowanie, właśnie to wypadało zrobić, ponieważ młode kobiety nie powinny się nawet zbliżać do aut obcych mężczyzn, zwłaszcza po zmroku. Młode kobiety powinny uciekać, póki miały jeszcze taką okazję. Ale ona swoją szansę zaprzepaściła, wierząc oczom manipulatora, które pod blaskiem niewinności ukrywały coś potwornego. (...) Cassie zrobiła krok za nim, nie mając świadomości, że ów krok oznacza wyrok, który wydała sama na siebie. (...) Nagle poczuła przemożną chęć ucieczki, ale wytłumaczyła sobie szybko, że wyjdzie na wariatkę, jeśli zacznie biec. Przecież ten człowiek nic jej nie zrobił, był miły i uśmiechał się... Nie wiedziała o tym lub była zbyt naiwna, by dostrzec, że tym uśmiechem skazywał ją właśnie na piekło. - nie wiem, jak Wy, ale mnie to po prostu mierzi. Bohaterka jest skończoną idiotką, ok, ale dlaczego aućtorka przedstawia to w taki sposób, że widzę tu jedynie wiktymizację ofiary? Dosłownie narracja idzie w kierunku, że laska sama jest sobie winna, bo nie spierdzieliła, tylko głupio zgodziła się pomóc obcemu facetowi, na pustym parkingu, po zmierzchu. Jakby, może być głupia, ale to jednak na NAPASTNIKU spoczywa ciężar winy i koniec, kropka, nie zapraszam tu do dyskusji.
- - To żart, tak? - wołała. - To kara za późne wracanie do domu? Przepraszam, tak bardzo mi przykro. - aućtorka musiała dać bohaterce CUDOWNYCH rodziców, skoro laska pomyślała, że to może być kara. No poprostu PRZECUDOWNYCH; zakład, że potem (wiem, że się pojawią) zostaną przedstawieni jako ci najlepsi pod słońcem?
- Po prostu nie miała już siły na nic, a nie miała pojęcia, że powinna była je zbierać - IQ niższe niż u pantofelka; zastanawiam się, czy ona na pewno powinna być nastolatką, którą można puszczać gdziekolwiek bez opieki.
- Powinna była szykować ich całe pokłady na wszystko, co miało się stać. Na wszystko, na co została skazana. Na co skazała sama siebie, robiąc ten jeden krok za obcym mężczyzną. - no i jak mam nie uważać, że tu wcale nie ma wiktymizacji ofiary?
- Spojrzał na nią z pogardą, niemal splunął przez nerwy i stres, jakich musiał doświadczyć, żeby ją tu dostarczyć. Tłumił w sobie wściekłość, że skazuje na coś takiego kolejną kobietę, ale przecież nie mógł złościć się na własnego brata. - Pomijając, że aućtorka sama sobie przeczy - wcześniej chłop prawie że się podniecił polowaniem na Cassie, taka och-ach, idealna, WYCZEKANA, a tu, że musiał. Pomijając... Drogie dzieci - nie, on niczego @#$$ NIE MUSIAŁ, jakby był człowiekiem z klepkami na miejscu, to po prostu zgłosiłby brata do organów ścigania. Tyle. Ponownie nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym.
Generalnie rozumiem, że aućtorka chciała stworzyć klimat tragedii, ale niestety, sposób, jaki wybrała, żeby tego dokonać, jest boleśnie zły. Wiktymizacja ofiary to jedno, drugie - opisy, w których wszystko się klei jedynie na ślinę i zapałkę. Losowy przykład: Cassie jest pływaczką, PŁYWACZKĄ, co oznacza, że powinna mieć jakieś wyrobione mięśnie, żadna z niej słabeuszka, a pada zdanie, w którym zostaje opisana słowem chuchro. Porywacz? W jednym akapicie jest zły, dosłownie kawałek dalej pogwizduje, dumny ze swojego dokonania. Luno przenajsłodsza, daj mi cierpliwość, nie siłę, bo jak rzucę książką, to tylko tego mi brakuje, żeby drzwi balkonowe wyleciały...
Kochany pamiętniczku, wyruszam w dalszą podróż, z której nie wiem, czy wrócę - Kułasą (bo to jakaś parodia jest, a nie poważna, normalna Cassandra - tak, bez mrugnięcia okiem podbieram to od Kagi) zdaje się wypalać szare komórki w o wiele większym tempie aniżeli sam-wiesz-które-guano. Wygląda na to, że - wbrew trigger warningom - to nie sama treść, sama historia stwarza tu zagrożenie, ale sposób, w jaki to zostało opisane, absolutny brak jakiejkolwiek logiki i zmienianie wersji niemalże co wers. Czy koloryzuję? Może trochę, co nie zmienia faktu, że na tych 7 stronach stan rzeczy magicznie ulegał zmianie...
Im dalej w las, tym gorzej. To, co ma być tragedią, tak naprawdę staje się śmieszne, bo - jak już wspomniałam - wszystko klei się na ślinę i zapałkę. Warsztat leży, korekta kwiczy, redakcja nie istnieje. Znowu spunktuję, jakież to fascynujące rzeczy dzieją się podczas tej podróży śladami Kułasą... Oczywiście nie wszystkie, to by wymagało wzięcia dosłownie całej pozycji na analizatorski warsztat i rozszarpanie jej słowo po słowie - inaczej się najzwyczajniej w świecie nie da, nawet przy najszczerszych chęciach.
- Kułasą ma co najmniej dwie głowy - sznur jest zawiązany wokół SZYJ. Liczba mnoga...
- Ojciec Kułasą chodzi po lesie, szukając córki. Latarka przestała być potrzebna, bo słońce właśnie wschodzi. SERIO? Czy aućtorka kiedykolwiek była w lesie? Tak, na pewno od ręki robi się widno, jak tylko słońce wystawi swój czubek nosa zza horyzontu!
- Chłopak się modli o zmianę MIMIKI ojca Kułasą...
- Kułasą najpierw jest trzymana przez dwóch ochroniarzy, a za chwilę się dowiadujemy, że oni dopiero do niej podchodzą. Mam coraz większe wrażenie, że ta książka została złożona z akapitów wyplutych przez generator tekstów, do którego wrzucono konkretny worek słów. Zero jakiejkolwiek refleksji, zero spojrzenia, co zostało napisane dosłownie chwilę wcześniej; no, chyba że ta historia jest opowiadana w grze The Sims, gdzie wleciało testingcheats true, shift z klikiem na ochroniarzy i reset, przez co ich wywaliło kawałek dalej, wskutek przerwania akcji "trzyma Kułasą".
- Kułasą dostała kopniaki w brzuch i żebra, ale to palce ma połamane.
- Kułasą modli się do krzesła. Bez komentarza.
- Kucharka Klausa nienawidzi Kułasą, ponieważ jej własna córka również trafiła w łapy chlebodawcy. I była grzeczniejsza niż ty, a umarła z ręki Klausa po czterech miesiącach. Jej zdaniem to ty powinnaś była umrzeć, a jej córka żyć nawet u boku kogoś takiego jak on. Czy muszę to w jakikolwiek sposób komentować?
- Wszyscy w rezydencji Klausa chyba POKOCHALI dźwięk jej płaczu. Rozumiem, że kucharka też?
- Matka Cassie Z PRZEJĘCIA ZAPOMNIAŁA wypatrywać córki. Że co?
- Kułasą cedzi oddechy przez zaciśnięte zęby.
- Kułasą wg policjanta była ZBYT ŁADNA, żeby ją zamordować.
- Woń krwi w garażu sprawia, że Kułasą czuje się bezpieczniej.
- Dawka narkotyków była starannie odmierzona, ale jednak przypadkowo zbyt duża. Logiczne w opór. Tak jak to, że niecelowo dosypał do wody aż taką ilość. Po prostu wydawało mu się, że im więcej ich jej poda, tym przychylniejsza mu będzie. A i taaaak, oczywiście nie chciał, żeby zemdlała i zaczął żałować, że podawał jej dragi!
- Klaus KOCHA Kułasą. Kurtyna. Pomijam już ten bezsensowny bełkot o poczuciu winy i powrotu lasi do domu, bo cycki mi już poniżej poziomu piwnicy opadły.
- Policmajstry wpadają w dziką euforię, bo udaje się namierzyć Cassie na aż jednym ujęciu z kamer.
- Część domowników ma sumienie. Serio-serio. Co objawia się tym, że wychodzą z domu lub zakładają słuchawki, żeby nie słyszeć! I do tego uważają, że kogoś - tu: Kułasą - trzeba poświęcić dla większego dobra, bo albo ona, albo kolejna padnie jego ofiarą! AUĆTORKO, CZY TY K... PRZECZYTAŁAŚ W OGÓLE, CO NAPISAŁAŚ? CZY ZASTANOWIŁAŚ SIĘ NAD TYM CHOĆBY PRZEZ SEKUNDĘ? Gdzie w tym sens, gdzie logika - jak tak bardzo chcą, żeby nie dopadł nikogo więcej - TAK, ORGANY ŚCIGANIA ISTNIEJĄ, TAK, NAWET JEŚLI TO USA Z POWALONYM SYSTEMEM PRAWNYM, UGODAMI I TAK DALEJ, TO TU ZAPEWNE Z MIEJSCA ZOSTAŁBY WYSŁANY NA KRZESŁO. Elektryczne. Tak, wydarłam się tu wniebogłosy, muszę to rozchodzić...
- Kułasą wybiega z auta. Dostaje AŻ MINUTĘ na swój eksces, po czym zostaje dogoniona w TRZECH KROKACH. Albo chłop ma siedmiomilowe buty z opcją regulowania dystansu, albo Kułasą jest żółwiem.
- Klaus postanowił zabrać ze sobą partnerkę na PRZYJĘCIE. Nie, wcale twarz Kułasą nie wisiała WSZĘDZIE, WCALE, nie mówiąc już o tym, że w radio dopiero co była o niej mowa, stąd wnioskuję, że jej facjata zapewne nadal wyskakuje z lodówki. Nic to, TRZEBA IŚĆ NA PRZYJĘCIE. I zakryć wszystkie poklausowe kffiatki na ciele makijażem. Tak, na pewno ten zakryje WSZYSTKO. NA PEWNO.
- Łez można użyć jako lubrykantu.


Nie wiem, dlaczego przez to przebrnęłam do końca, zamiast wywalić w kosmos i uznać, że dość tych szkodliwych treści. Może jednak po to, żebyście Wy nie musieli tego czytać? W każdym razie, jak wspomniałam, historia miała potencjał; kojarzy się z onegdaj bardzo głośną sprawą Nataschy Kampusch, poniekąd również i Josefa Fritzla, ale niestety - co mogło pójść źle, to poszło źle. Miało być smutno, dramatycznie, miało - zapewne - chwytać za serce. A jest żałośnie, ociera się o śmieszność, absurd na absurdzie i jedyne, za co chwyta, to za poczucie coraz większego obrzydzenia i resztki wiary w ludzkość, unicestwiając je bezpowrotnie. Leży tu naprawdę wszystko - warsztat, redakcja, korekta, kreacja postaci. WSZYSTKO.
O boChAUĆterach wiemy tyle, co nic. Ona jest nastoletnią pływaczką, blondynką, nazwisko poznajemy dopiero na jej ślubie (boChAUĆtera również). Podobno była duszą towarzystwa, miała iść na studia i... chyba to tyle. A, oczy ma prawie czekoladowe, ale jednak piwne! Kolor zmieniają! On - polityk (nie wiadomo, jaki), zajmujący się również szemranymi biznesami (też nie wiadomo, jakimi), ma kilka adresów, z czego jeden niejawny i oczywiście oczy jak te węgle. O tym, że jego rodzice w ogóle istnieją dowiadujemy się wtedy, gdy dosłownie spadają z nieba - jest temat ślubu, więc nagle są, mimo że ich nie było. Czyżby wleciał tu MCC i został użyty kod "wezwij sima"? Mamy też losowych simów losowe postaci, których los Kułasą niby rusza, ale w sumie nie robią z tym ostatecznie nic. Może poza Hope, żoną wspólnika w Klausowych biznesach (ciekawe, czy imię to przypadek czy jednak aućtorka tu wyjątkowo zabłysła i wybrała je z rozmysłem), która faktycznie próbowała wyciągnąć dziewczę z szamba oraz kosmetyczki, przekazującej numer dla - prawdopodobnie - ofiar przemocy. Reszta widzi, reszta wie, ale i tak odwraca oczy. Simy Postaci spawnują się z tyłka niejeden raz; generalnie tak to właśnie w tej książce wygląda. Brat Klausa? Pojawia się na początku, potem znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, żeby następnie pojawić się przy okazji zaślubin. Innymi słowy mówiąc, wszystkie postaci są tu bardziej płaskie od kartki papieru, nie wzbudzają żadnych konkretnych emocji, co najwyżej uniesienie brwi. Opcjonalnie chęć walenia głową w ścianę, ale to już jest powiązane ze sposobem prowadzenia narracji...
... która jest zła. Tragicznie zła. Tak zła, że tu należałoby wysłać aućtorkę z powrotem do podstawówki, żeby od podstaw przerobiła program gramatyki ojczystego języka i przy okazji zaprzyjaźniła się ze słownikiem. Całość brzmi tak, jakby była pisana w amoku - bez jakiejkolwiek refleksji, bez zastanowienia się, czy to ma sens, czy to już tego nie było. Pasuje, żeby w tym miejscu pojawił się dany element? NIECH SIĘ STANIE! Co tam, że może to jednocześnie oznaczać zaprzeczenie samej sobie (bo parę akapitów wcześniej została umieszczona rzecz zgoła przeciwna). Mieszanie czasów, głupio-mądre stwierdzenia, używanie słów, których znaczenia ewidentnie się nie rozumie (nie, czoła nie marszczy się INTUICYJNIE. Definicja za Ciocią Wiki: sądy oraz przekonania pojawiające się bezpośrednio, niebędące świadomym operowaniem przesłankami, rozumowanie bez uświadamiania procesu dochodzenia do rozwiązania problemu. Objawia się w postaci nagłego przebłysku myślowego, w którym dostrzega się myśl, obraz, rozwiązanie problemu lub odpowiedź na nurtujące pytanie.) Stwierdzenia z tyłka wziętych - również. Bo od kiedy to odpowiedzialność ciąży na PŁUCACH? Nie wiem, silenie się na oryginalność czy nieznajomość związków frazeologicznych? Mamy tu nagłe skoki do rodziców czy funkcjonariuszy, które nie wnoszą nic. Mamy tu również bardzo filmowe zagrywki, w których aućtorka - zapewne dla podbicia dramy - opisuje, jak reagują bliskie Kułasą osoby, gdy lasi dzieje się krzywda. Nie, to nie wyszło dobrze.
Nie bez powodu na początku postawiłam takie, a nie inne pytanie. W momencie rozpoczęcia fabuły Kułasą ma lat 17, Klaus zaś obchodzi 36 urodziny. Różnica wieku jest, i to spora. Co może zaskakiwać, biorąc pod uwagę typ lektury - nie mamy tu z miejsca pieczenia keksu; jego zresztą (na szczęście) jest mało, z jeszcze mniejszą (chwała niech będzie Lunie) krzywych opisów. Ale nie raz i nie dwa jest użyte słowo kocham, przypisane zarówno do Kułasą, jak i do Klausa. To miało wywołać awww czy co? Bo jeśli chodziło tu o ukazanie syndromu sztokholmskiego ze strony Kułasą - to nie, nie kupuję tego. Miłości boChAUĆtera również, bo co to za miłość, jak koniec końców i tak wszystko sprowadza się do tego, że przymusza lasię do ślubu (łaskawca, czeka do jej 18 urodzin), bo żona NIE ODMAWIA, żona ZAWSZE JEST GOTOWA - innymi słowy mówiąc, do dłogotrwałego znęcania się fizycznego i psychicznego dochodzi gwałt. Nie jeden. Nie dwa. Dużo gwałtów, włącznie z tymi na koniec fabuły, gdzie ze złości wrzuca lasię do piwnicy, gdzie robi sobie z nią co chce, a potem z wielkim zdziwieniem odkrywa, że umarła. No tak, jak bił i chędożył bez opamiętania, do krwi, to co się tu dziwić... A przecież była taka cenna! Bo to córka jego byłej dziewczyny! No żeż...
Nie wiemy, w jakim stanie toczy się akcja (o nazwę miasta już nawet nie proszę, oczywiście że jej nie ma, bo po co), nie wiemy, jakie narkotyki Klaus podaje Kułasą. Wiemy tylko, że mają sprawić, iż będzie mu przychylniejsza oraz bardzo ładnie jej krew leci z nosa. I słyszy głosy. I że Klaus - mimo że dawki są starannie odmierzone! - dodaje porcje przewidziane raczej dla 100-kilogramowego byczka. Nie wiemy, jak się nazywają ochroniarze - są bezimiennymi ludzikami, mimo że z jednym Kułasą ostatecznie wchodzi w jakąś quasi-przyjacielską relację. W całym tym narracyjnym chaosie widać również brak researchu; choć AŻ JEDNA rzecz wypada względnie wiarygodnie, czyli początkowe zlanie przez policję informacji, że lasia została porwana. Niemniej ten jeden szczegół nie sprawia, że nie należy na tym guanie wieszać psów - choć tak po prawdzie, to psów szkoda, jeszcze im na żołądek zaszkodzi. Treści szkodliwych jest tyle co odległość stąd do Marsa, jak nie lepiej. Tak że zdecydowanie nie rozumiem, skąd tak wysokie oceny tej pozycji, nie rozumiem, co aućtorka ma w głowie, nie rozumiem również, co w głowach mają wszyscy ci, którym się to podoba. Nawet nie chcę spróbować zrozumieć, bo to przekracza wszelkie pojęcie; książka jest napisana tak źle, że już to nieszczęsne LS czytało się po prostu lepiej, mimo keksów na ciele ojca i śrubokręta w czterech literach. Tak, najwyraźniej mamy zwycięzcę w rankingu złych książek.
Podsumować to mogę w jedyny możliwy sposób, bo naprawdę nie jestem w stanie znaleźć innego uzasadnienia, dlaczego w ogóle coś takiego powstało i to w takim kształcie.
No i na koniec standardowy bonusik - książka przed i po przeczytaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz