2025-05-23

Grabowska Katarzyna - Koreański koncert uczuć


Tytuł oryginalny: -
Seria: -
Książka na LC
Sięgając po kolejną książkę w ramach BZK już klasycznie spodziewałam się Sodomy i Gomory oraz obfitego podlewania mózgu i oczu domestosem. Co ja mówię, jakiego podlewania - prania wręcz, namaczania, wyżymania i ponownego namaczania. Eksterminacji szarych komórek również. Tymczasem zostałam całkiem miło zaskoczona...

   No dobra, miło to jednak ciut nadużycie, biorąc pod uwagę, że w tym dzieUku znajduje się więcej niż jedna bzdura, niemniej stwierdzam, że przy tej książce praktycznie odpoczęłam, o czym świadczy również nieoznacznikowanie z góry na dół na niemal każdej stronie (oczywiście zapraszam na sam koniec, jest porównanie), co zdecydowanie jest sygnałem, iż nie jest TAK źle. Tak że tutaj zdecydowanie mamy do czynienia z o wiele dojrzalszą pisarką (rocznik '72 poniekąd zobowiązuje), co przekłada się na całokształt. W swoim dorobku na ponad 30 pozycji (z czego kilka pod nazwiskiem Stachowiak - próbowała sił w fantastyce), do tego - wedle opisu - zainteresowana kulturą i tradycją Dalekiego Wschodu. No cóż... ale o tym za chwilę.

Tak, dokładnie tak - uwaga na bardzo nisko latające spojlery. Ale za to nie narazicie się na wypalenie oczu!

   Cała fabuła sprowadza się generalnie do tego, że koreański k-popowy zespół muzyczny wyruszył w trasę koncertową; a że członkowie tegoż nie darzyli swojego lidera szczególnie ciepłymi uczuciami i zazdrość im trochę litery pościskała, to zamknęli go w toalecie na stacji benzynowej tam, gdzie psy dupami szczekają. Generalnie najbardziej zapadłe miejsce, jakie można sobie wyobrazić - normalnie strach wejść do takiej toalety, lepiej w krzaczki pójść... ale, wracając: zamknęli, wcisnęli menedżerowi kit, że boChAUĆter wpakował się sam do jakiegoś samochodu i pojechał w siną dal sam do Wrocławia, gdzie mieli zagrać kolejny koncert. I pojechali, zostawiając go zamkniętego w toalecie... z której uwalnia go boChAUĆterka, Sara, wracająca stopem do domu po tym, jak już były chłopak zabrał ją na cudowny weekend nad morze tylko po to, żeby z nią ostatecznie zerwać. Jae-Woong całkowicie nie pamięta, gdzie miał być koncert, nie ma telefonu, dokumentów, niczego, więc się czepia Sary jak rzep psiego ogona (a ona na to pozwala) i tak razem trafiają do Łodzi, gdzie spędzają ze sobą kilka dni... co dalej? Myślę, że nawet nie trzeba szklanej kuli, żeby dopowiedzieć sobie resztę...

   Jak wspomniałam - mamy tu do czynienia z o wiele dojrzalszą pisarką, co przekłada się na styl, w jakim całość została napisana. Rzekłabym, że jest wręcz łagodny - brak bardzo dosadnych określeń, brak wulgarnego słownictwa, scen pieczenia keksu tu nie uświadczymy, przygotowań do pieczenia w zasadzie również. Po prostu następuje lekki przeskok czasowy i jest już po sprawie - toteż Koncertowi bliżej do obyczajówki niż romansu. Ale niestety ta dojrzałość nie idzie w parze z innymi aspektami... Nie wiem, dlaczego, ale autorka dokonuje całkowitego pognębienia postaci Jae-Woonga oraz jego matki i robi to w sposób, który nie dość, że mnie nie przekonuje, to jeszcze fałszuje obraz Korei (nie, żebym była specem, ale na szczęście mam wspaniałą konsultantkę). Bo oto:
  • Min Hwa najwyraźniej ma napisane na czole, iż jest samotną matką z dzieckiem pozamałżeńskim - wszyscy nią całkowicie gardzą i sprowadzają do lafiryndy. Może i społeczeństwo jest konserwatywne, może i owszem, są pewne zasady wynikające z konfucjanizmu, ale tak jakby... bez przesady? W kraju, gdzie zwracają uwagę na kulturę osobistą, jadą po niej gorzej niż jak po łysej kobyle?
  • Min Hwa zostaje zamknięta w chłodni, w efekcie czego zapada mocno na zdrowiu. Myślę, że spokojnie dałoby się tę postać inaczej zabić, niż uznać, że umyślne zamknięcie w ramach nielubienia współpracownicy (bo ma nieślubne dziecko!) będzie dobrym pomysłem.
  • Min Hwa jest chora, ale do lekarza nie pójdzie, bo to koszt - Korea to nie USA, że nawet z ubezpieczeniem dostajesz astronomiczne rachunki. Tak że koszt tu jest bardzo niski.
  • Nawet ślepy by zobaczył, że Min Hwa jest chora - ale nie, współpracownice i szef tylko ochrzaniają, że stoi i nic nie robi, zamiast udzielić jakiejkolwiek pomocy.
  • Jak najlepiej poinformować dziecko o śmierci matki? Stwierdzić, że ta odeszła, zostawiła go i tak dalej, i tak dalej. Zerowa empatia, wręcz ujemna. Sama nie jestem fanką kaszojadów, wręcz można mnie nazwać antyfanką, ale nie sądzę, żebym aż tak potraktowała gawniaka. Aha, i warto dodać, że tak się zachowała kobieta, która ma dzieci.
  • Osieroconym dzieciakiem zajmuje się w zasadzie przypadkowo spotkany mężczyzna - wszyscy umywają ręce od zainteresowania się jego losem. Jakby, jest policja, są odpowiednie urzędy, ale nie, niech losowy człek se go weźmie pod pachę i robi z nim co chce. A potem co, płacz i święte oburzenie, że pokazywał kotki w piwnicy? Aha, bonusik - rzeczony mężczyzna jest ukrywającym się kryminalistą!
  • Bardzo duże wątpliwości budzi stwierdzenie, iż rodzina Min Hwy odwróciła się od córki, ponieważ przekupił ją teść jej kochanka. W sensie, ojca Jae Woonga. Wystarczyłoby sobie odpuścić to przekupstwo i już wyglądałoby to wiarygodniej - niestety wyraźna chęć jak największego pognębienia matki boChaUĆtera sprawiła, że wiarygodnie to nie brzmi.

   Problemów w tej pozycji, niestety, jest jeszcze więcej. Szkoła okazuje się wytwórnią muzyczną. Na odwrót również. No nie, obowiązek szkolny raz, że istnieje (czyli normalna edukacja się kłania), a dwa, że wytwórnia to wytwórnia. Do edukacji w klasyczniejszym ujęciu nie ma nic. Kierowcy zawodowi są fanami disco polo, co jest bzdurą (zweryfikowane u kierowcy zawodowego - pozdrowienia dla Wujaszka). Nie da się uciec od wrażenia, że tzw. grooming jest tu czymś chwalonym (ona lat 17, on 36... I potem motyw jest powtórzony. Studentka i nieco starszy; nie pamiętam, czy wiek był podany, niemniej facet na pewno już po studiach, więc strzelam, że minimum 5 lat różnicy. Albo i lepiej).

   Sami bohaterowie również nie powalają na kolana swoją konstrukcją. On, oczywiście, sam się odciął od wszystkich ze względu na swoje dzieciństwo, co nie przysparza mu przecież przyjaciół; ona - młoda, naiwna, czym prędzej biegnie do już tak naprawdę byłego faceta, ignorując szereg red flagów. Fakt faktem, naiwnych nie brakuje, ale żeby zapomnieć telefonu z domu, nie zatroszczyć się o finanse i jeszcze nie wrócić do hotelu po swoje rzeczy, tylko wybrać się autostopem w drogę powrotną? Nie brzmi mi to bezpiecznie, to raz, dwa - no tak, jakoś należało doprowadzić do nieprawdopodobnego spotkania osób z dwóch różnych światów.

   Pisarka podobno jest nazywana polskim Nicholasem Sparksem; coś mi dzwoni, coś mi świta, ale czytane tak dawno, że równie dobrze mogło być to w innym życiu... Pod kątem merytoryczności, siłą rzeczy, nie porównam (inna sprawa, że w tej pozycji bzdurek od groma, zaprzeczanie sobie samej również tu znajdziemy - Sara najpierw ma wykupione mieszkanie, a potem nagle się okazuje, że jednak wynajmuje. Magia.), ale jeśli chodzi o sam styl - hm, może? Jak wspomniałam, bliżej tu do obyczajówki niż romansu, więc z dużą dozą ostrożności jestem skłonna się zgodzić, że to te klimaty - Sparks, Montefiore i inni. Z drugiej strony, trzeba też pamiętać, że obcując z literaturą obcojęzyczną, to technicznie rzecz biorąc mamy do czynienia ze stylem tłumacza (taka refleksja i dygresja zarazem, że może jednak nie należy się rozpływać aż tak bardzo nad piórem zagranicznych pisarzy?).

   Korekta z redakcją też się gdzieś pogubiły (co widać choćby po nieszczęsnym mieszkaniu), zdecydowanie, mimo że wedle stopki ta pozycja została przejrzana. Bardzo niepokojące jest to, że wspomniany już grooming wydaje się być wręcz gloryfikowany, romantyzowany; bo przecież stary (no dobra, dla mnie nie stary - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, ale dla takiej ledwo 17-letniej siksy?) dziad tak się w niej ZAKOCHAŁ, że nieważne, iż tam w domu żona z gawniakiem. Nieważne - panienkę należy śledzić, uwieść, a potem wielce rozpaczać, że odtrącił jedyną miłość! NO PO PROSTU... przepotężny minus dla aućtorki, bo inaczej się po prostu nie da i nie ratuje jej tego, że brak opisów skłaniających do wydłubania sobie oczu. Pompowanie tragicznego losu na wszelkie możliwe sposoby też nie pomaga. I może jeszcze kolejna garść wyhaczonych problemów...
  • Rozumiem, że Grabowska jest Łodzianką i lubi o Łodzi pisać - ale nie, ten nieszczęsny spacer jej ulicami mnie nie kupił. Również i stwierdzenie, że Sara przecież nie wie aż tak dużo o okolicy! Wie znacznie więcej niż ja o swoim mieście, a mieszkam w nim całe życie. Niemniej ten wykład o mieście był po prostu nużący, niepotrzebny, książka by nic nie straciła, gdyby go wycięto.
  • Jae Woong umawiał się z aktorką, żeby podbić ich popularność. Eee... tu nawet nie potrzebuję Muchomorka, żeby wiedzieć, że gdyby publicznie sobie randkowali, to fani by ich rozjechali. Tak. Wystarczy wziąć pierwszą lepszą kdramę z motywem idoli - wszystkie jednakowo pokazują, że bycie w związku jest nieakceptowalne i idol, któremu noga się powinie w tej sferze, musi wręcz posypywać głowę popiołem (nie, nie mówię tu dosłownie) i kajać się przed fanami, bo postąpił bardzo, bardzo źle.
  • Brwi wręcz same wędrują do góry, gdy Jae Woong się tajniaczy na całego, aby nikt go w Polsce nie rozpoznał, bo przecież jest POPULARNY... A potem obiecuje, że pokaże panience najbardziej popularne miejsca w Korei. Mhm. Tylko mi coś nie gra?
  • Tytuł tego dzieła to Koreański koncert uczuć, ale te szlaczki na brzegach (całkiem ładnych, przyznam), głoszą wszem wobec, iż jest to Koreański narzeczony. No... nie? Chyba że nie umiem czytać, ewentualnie skleił mi się jakiś rozdział i nie zauważyłam dziury w czasoprzestrzeni, bo naprawdę sobie nie przypominam, żeby ktoś tu mówił tak (nie licząc niejaśniepanaexa Sary i jego nowej dziołchy).
Czy trzeba tu coś jeszcze komentować...? Mam wrażenie, że nie - najważniejsze, najbardziej rzucająće się w oczy rzeczy uwzględniłam.

   Reasumując? Mimo że odpoczęłam od guan najgorszego sortu, nadal nie jest to pozycja, którą mogłabym z czystym sumieniem polecić. A nawet odradzam, choćby z tego względu, że można nabrać bardzo mylnych przekonań na temat koreańskiego stanu rzeczy. I no dobra, Koncert ma jeszcze jeden plus - a jest nim kot 😉

   Oczywiście bez porównania przed i po obejść się nie może!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz