Tytuł oryginalny: -
Seria: The Web of Silence Duet (1)
Książka na LC
Zazwyczaj nie zaczynam pisać tekstów przed ukończeniem lektury, ale tym razem ewidentnie muszę, bo się uduszę... Tak, jest to kolejna pozycja z cyklu
BZK, tyle że tym razem to ja dołożyłam pozycję do stosika, za podpuszczeniem Muchomorka.
I dosłownie czuję, jak szare komórki hurtowo mi umierają.
Do głosu w tym miejscu dochodzi pytanie, które dobitnie wyartykułowała Kagi (buziaczki): co aućtorki mają w głowach, że takie coś piszą oraz co czytelniczki - że IM SIĘ PODOBA. Nie wiem, nie mam pojęcia, odpowiedź to niby guano, ale w tej chwili jest to po prostu obraza dla poczciwego guana, którego nie jest winą, że ciała ludzkie i innych istot działają w taki, a nie inny sposób, przez co powstaje niezbyt lubiany produkt uboczny. Takie guano to przynajmniej wynik uczciwej pracy układu trawiennego, a nie dzikich fantazji... no słów mi brak, po prostu brak.
W poszukiwaniu odpowiedzi zapuściłam się na portal LC, gdzie zaliczyłam kolejne zwątpienie - 9x10 gwiazdek, 12x9 gwiazdek, 29x8 gwiazdek, 35x7 gwiazdek. Niby żadne zaskoczenie, ale: JAK, DLACZEGO, ZA JAKIE GRZECHY, LUDZKOŚĆ ZDECYDOWANIE UPADŁA. Bo, sprawdziłam, przeważnie to nawet nie są konta z dodanymi kilkoma książkami na krzyż. Ja też zresztą upadłam, skoro dałam się podpuścić i nawet dobrze nie sprawdziłam, z czym dokładnie będę mieć do czynienia. A wygląda na to, że z tffurczością kolejnej pani, zajmującą się naukowo dziedziną z grupy biologicznej (już druga taka, po
Bride - nie wiem, może do pisania takich bzdur popycha zajmowanie się biologią właśnie? Mam cichą nadzieję, że to jednak nie jest reguła, a przypadek, bo inaczej wybitnie czarno widzę jakiekolwiek sensowne odkrycia naukowe). Niestety, z tego co widzę, to trochę już książek napłodziła, niemniej ja podziękuję. Za ciąg dalszy niniejszego guana również (nie, Muchomorku, NIE DAM SIĘ NAMÓWIĆ).
Uwaga na nisko latające spojlery. Nie, nie są one ukryte.
Tak, zawarte tu treści są +18 i wywołują odruch wymiotny.
Jeśliś niewinną istotą - tak, to jest dobry moment, żeby zamknąć kartę z tą recką. I wyrzucić książkę z koszyka zakupowego, jeśli zamierzasz to kupić.
Ostrzegałam.
Jeszcze dobrze książka się nie zaczęła, a ja już miałam - delikatnie mówiąc - opad łapek. Co byś zrobiła, gdyby zamaskowany nieznajomy przyłożył ci śrubokręt do gardła i kazał uciekać? - pytanie to spojrzało na mnie, a ja spojrzenie odwzajemniłam z niemałym wtf. Nie wiem, aućtorki chyba mają jakiś wewnętrzny, aućtorkowy konkurs na to, która wymyśli bardziej pojebane rzeczy, bo innego uzasadnienia tu nie widzę. Tak samo jak dla sceny na lotnisku - rodzinka czeka na nowego jej członka; Olivia ("bochaterka") w księżniczkowatej sukieneczce, z błyszczykiem na ustach (siedmiolatka...) myśli, że nowy brat nie chce się przywitać, bo sukienka mu się nie podoba... aha, a mamusia każe się ojcu uśmiechnąć, bo jak nie, to sama mu w tym pomoże (!). A chłop tylko spytał (słusznie) czy jest pewna, że chce kolejnej adopcji. Może coś mu pod kopułą zatrybiło, że coś nie halo (choć trochę późno, skoro smarka właśnie odbierają - ale wciąż, jakieś resztki mózgu walczą); i aż żal, że się nie wycofali, bo oto zaraz Malachi (nowy braciszek) zaprowadza Olivię do męskiego kibla. Nie żartuję. Dlaczego - nie wiem, nie mam pojęcia, nie chcę wiedzieć, skąd taki pomysł, żeby ośmioletni gawniak wyprowadzał rok młodsze dziecko do męskiego kibelka, bez nadzoru dorosłych. A tak, zaraz, przecież miał mieć obsesję na punkcie Olivii; jakoś to trzeba pokazać... A i wisienka na torcie - mamusia w swej przeogromnej mądrości uznała, że rodzeństwo (płci odmiennej) powinno spać w jednym pokoju. Ku chwale integracji. Wspominałam, że Malachi miał mieć obsesję? To dodam, że na koniec tego rozdziału urywa lalce głowę i potem wącha włosy Olivii... Dzieciak jest jednym wielkim redflagiem. Ojciec w sumie nie lepszy, bo - jak się dowiadujemy - nie lubi, jak córka podskakuje z podekscytowania i zwykle wtedy daje jej klapsa na uspokojenie. Gdyby to nie była zła książka... gdyby. Niestety jest, przez co skojarzenia mam fatalne.
Rozdział drugi, skok w czasie o 4 lata - NADAL MIESZKAJĄ W TYM SAMYM POKOJU. Ona ma lat naście, on też. LITOŚCI. Dowiadujemy się też, że Malachi ma fatalne relacje z ojcem, bo ostatnio wybiegł z jego biura z podbitym okiem (!). Fajnie się tam bawicie, nie ma co. Zwłaszcza że otrzymujemy tu też scenę pocałunku - w usta. Ona - niby wie, że nie wolno. On - wolno, wolno, bo jest jej bratem... Mamusia chyba coś wyczaiła, bo kończy się bliżej nieokreśloną awanturą z ojcem (mmm, wyciąganie siłą z łóżka) i przytulasem w łóżku na pocieszenie kilka godzin później, po zakończeniu chryi. Im dalej w las, tym większy wewnętrzny rzyg mam... Rozdział 3, skok w czasie o lat 5. W skrócie - w końcu nie śpią w jednym pokoju, bo się pocałowali przy rodzicach. Migawka z przeszłości - przed adopcją miała brata, zmarł, opieka społeczna wpadła do mieszkania, w którym Olivia tuliła rozkładające się ciało. Aha, i panienka miała iść na nocowanie, ale zakradła się z powrotem do domu i najwyraźniej spędziła noc w pokoju Malachiego. Co tam robili? Nie wiem, ale się domyślam. W tym momencie mam za sobą 14 stron i poszły mi dwa całe kolory znaczników, kolejny zaczęty. Liczebność szarych komórek spada. Im dalej, tym gorzej, więc czas założyć okulary...

Oczywiście guano dały - mój mózg zdecydowanie postanowił mnie opuścić (nie dziwię mu się) - niemniej lecimy dalej. Fabuły jako takiej próżno tu szukać - najważniejsza jest relacja Olivii i Malachiego, to wokół niej orbituje ta książka. No więc sobie siedzimy, patrzymy, oglądamy, jak te młode pierdki, co niedawno od ziemi odrosły, mają posrane pomysły. Bo mimo że są bratem i siostrą (przynajmniej na papierze, nie przez geny), to łączące ich więzi znacznie poza to wykraczają, zadając temu w zasadzie kłam. Jako że prawdopodobnie i tak wszyscy wiemy, co to za książka (a jeśli nie wiemy - niewinna istoto, bierz nogi za pas, uciekaj i nigdy tego nie czytaj. Ja to zrobiłam za ciebie i mówię: nie warto), więc bez owijania w bawełnę i bez ogarniania spojlerów: młodzi idą bardzo w parno i duszno. Tylko operatora kamery brak, żeby wrzucać filmy na pornhuba ze "step" w tytule... Jakiekolwiek otoczenie prawie nie istnieje; próżno szukać informacji, gdzie dokładnie toczy się akcja (brak nazwy miasta, kraju - choć można podejrzewać, że to USA; jeśli dobrze mi majaczy, to była mowa o wycieczce do Europy - ale nie dam sobie ręki za to uciąć).
Bohaterowie w tym dzieUku? Są. I w zasadzie to tyle. Żadnej głębi, null, nic, zero. Imię, nazwisko, historia szczątkowa. O Olivii i Malachim wiemy tylko tyle, że mieli traumatyczne dzieciństwo, ale jakieś konkretniejsze szczegóły? W zasadzie tyle, co nic. Pomijając, że Olivia tuliła rozkładające się ciało brata, a Malachiemu zabito pajączka spod łóżka, czy jak to tam szło (wybaczcie, mózg mi uciekł, naprawdę, jakiś kwadrans po ukończeniu tego czegoś jestem na etapie "eeeeee co"; i nie, nie chcę ponownie tego otwierać), to ta parka nie ma praktycznie żadnej przeszłości. Zupełnie, jakby aućtorka usiadła, stworzyła ich w Simsach i wrzuciła do aktualnie granej rodziny. Tyle. Rodzice? Tylko z nazwy, tak naprawdę. Raz, że spawnują się tylko wtedy, gdy są potrzebni dla fabuły, dwa, że konsekwencja nie jest tu ich (aućtorki) mocną stroną. O nich wiemy tyle, że są bogaci, tatuś ma na imię Jamieson i jest prawnikiem, a mamusia... jej imię padło aż raz i ogólnie rzecz ujmując jest sędzią. Jamieson jest niby kochanym tatusiem, niemniej wyraźna przemoc w stosunku do Malachiego doskonale temu przeczy. Raz despota, raz do rany przyłóż, a nawet jeśli ma jakieś resztki rozumu, to one gdzieś giną rozdeptane przez imperatyw aućtorki, przez co nie rozwodzi się z żoną (co jak najbardziej byłoby uzasadnione). Bo co żonka odwala? No co? Mam nadzieję, że niczego nie pijecie/jecie i dobrze siedzicie. Zapłaciła potencjalnemu przyszłemu mężowi Olivii, żeby rozdziewiczył jej córcię. W wieku lat 16. TO NIE ŻART.
Co oczywiście nie sprawia, że tatuś jest święty - tekst sugeruje, że to rodzice (liczba mnoga), a nie tylko matka nalegają na rychłe zamążpójście i do tego zmuszają dziewczynę - oraz potencjalnego męża - do współżycia przy świadkach. Oczywiście palce w tym maczali również i płodziciele nieszczęsnego Adama (bo Malachi upiększył mu buziaczka tylko za to, że rozmawiał z "bochaterką"; warunkiem niewniesienia zarzutów na policję było to, że córcia zostanie Adamowi obiecana... Ludzie, serio, jak można mieć tak nasrane we łbie, żeby takie rzeczy pisać?! Coraz bardziej mi się ulewa). Aha, mówiłam coś o konsekwencji? No, to najpierw mamy, że zgodnie z zasadami panienka ma być czysta do ślubu, a potem... No właśnie, łapcie, żeby nie było, że wymyślam. Tak, to naprawdę ma miejsce, choć wolałabym, żeby jednak nie.


Oprócz tego, ze bohaterowie są i nie mają żadnej głębi, w ich głowach kłębi się... Hm, stwierdzić, że tylko zagniatanie składników na keks, to wielkie niedopowiedzenie. Myślą o tym niemalże cały czas, do tego w drugiej części "książki", pisanej z perspektywy Malachiego, dochodzą pomysły sprawiające, że musiałam walczyć z przemożną chęcią rozpalenia ogniska na balkonie. Pamiętacie tekst o śrubokręcie, wrzucony tu parę akapitów wcześniej? Tak, rzeczone narzędzie materializuje się nie po to, żeby dokręcić śrubki, ale żeby nie dość, że trafić do zadka panienki, to jeszcze wleźć w niego głębiej w momencie, gdy ta się przewraca. W tym momencie to już nawet nie chcę namiarów na dilerów aućtorki, bo jest źle i robi się jeszcze gorzej, choć wydawałoby się to niemożliwe. Choćby z tego względu, że gros szarych komórek zdążył już wymrzeć i nastąpił swego rodzaju stan zobojętnienia, sprowadzający się do niezdolności wykrzesania z siebie jakiegokolwiek komentarza i wejścia w tryb "znacznik, znacznik, znacznik...". No ale, mogło być gorzej, było gorzej; innymi słowy mówiąc - Little Stranger jest bombą atomową dla szarych komórek.
I jakiejkolwiek wiary w ludzkość - naprawdę nie mam pojęcia, co w tej głowie trzeba mieć, żeby pisać takie bzdury, jakim cudem to się może podobać (wisienka na torcie - to guano jest porównywane do Haunting Adeline... nie, póki co nie mam zamiaru tego macać, jeszcze jakieś szczątki rozumu mi tu zostały). Oczywiście widać też brak researchu i zdrowego pomyślunku - jakimś cudem zwróciłam uwagę na poniższy fragment, zamiast już po prostu nad nim przejść.
Z tego miejsca podziękowania dla niezależnych ekspertów, z którymi było to konsultowane (dla nieocenionej Kag również - zapewniła większość członków tegoż gremium) - no i powiem, że jak nigdy rabini byli ze sobą zgodni. Bzdura totalna; jeden rabin podpowiada, że ewentualnie mrowienie mogłoby być podciągnięte pod problemy z podnoszeniem ciężaru i może to być coś z tym, że mu w krzyżu strzeliło. Niestety w opisie coś takiego nie zostało uwzględnione, smuteczek, bo takie wyjaśnienie jeszcze bym mogła kupić.
Co do warstwy technicznej i językowej - jak nigdy nie zwróciłam uwagi na szeroko rozumianą korektę, przyznaję się bez bicia. Najwyraźniej treść na tyle wypaliła mi oczy, że nie byłam w stanie skupić się na poprawności - ale jak najbardziej zauważyłam dość często pojawiające się sformułowania, od których absmak się tylko nasilał. Płonące zakończenia nerwów, przewracanie oczyma (standard w zasadzie), oczy przekręcające się do wnętrza czaszki. Nie wiem, te patrzałki to są obrotowe niczym drzwi czy co... Inaczej rzecz ujmując: próżno tu szukać literackiego języka. Jego poziom określiłabym na mniej-więcej gimnazjum, a przypominam, że książkę pisała naukowiec, czyli osoba nie pierwszej młodości. Ale czego tu wymagam, to przecież król smutów i szczerze mówiąc - mam nadzieję, że na nic gorszego już nie trafię, bo nie ręczę za swoją poczytalność.
Rozpisywać się można długo, punktować każdą bzdurę jeszcze dłużej. To, co tu przedstawiłam, to ledwie wierzchołek góry lodowej - a mamy
tego naprawdę dużo. Tak, na początku tego dzieUka znajdziemy trigger
warningi, ale szczerze? Nie czułam się przygotowana na ten bezmiar szamba,
do jakiego trafiłam. Somnofilia? Litości, przy sposobie, w jakim to zostało
opisane, jest to jedynie przypudrowana nazwa gwałtu. Śrubokręt w tyłku?
Przypalenia? Scena seksu na ciele ojca? Gdyby nie to, że już wcześniej
wiedziałam, że coś takiego ma miejsce, to w tym momencie prawdopodobnie
książka wyleciałaby przez okno, razem z szybą.
W całym tym zestawieniu, to jedynie pająk tak naprawdę był tu nieszkodliwy -
mimo że i owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że arachnofobia istnieje i osoby
z nią mogą mieć pewien problem w jednej scenie. Ale w porównaniu z cała resztą
- to pajączek naprawdę jest tu nieszkodliwy. Najnormalniejsza rzecz w całym tym
pisareczkowym wysrywie.
Nawiasem mówiąc - nie wiem, komu należą się tu baty - albo autorka nie odróżnia
tarantuli od pająka, albo zrypał tłumacz; wg konsultacji z niezależnym ekspertem
wychodzi, że książkowa tarantula to ptasznik. Z kolei, w ślad za Ciocią Wikipedią:
"Jednak w języku angielskim również oficjalnie nazwy wielu ptaszników zawierają
słowo „tarantula”."
Z której strony by nie spojrzeć - jest to pozycja wybitnie szkodliwa, przedstawiająca prawdopodobnie najbardziej chore pomysły, jakie mogły się wylęgnąć w umyśle aućtorki; do tego mogę dołożyć ewidentnie romantyzowanie osobowości dyssocjalnej (na to cierpi Malachi) - no bo hej, super, popatrzcie, jak rodzeństwo bardzo się kocha i żyć bez siebie nie mogą! Po jej przeczytaniu - mimo ogólnej wiedzy, za co się biorę - czuję się najzwyczajniej w świecie brudna i naprawdę nie mogę pojąć, jakim cudem takie dziełka na siebie zarabiają. Pewnie, można poczynić zarzut, że sama się dokładam do popularności, skoro piszę o tymże guanie - ale mam cichą nadzieję, że moje poświęcenie nie pójdzie na marne i ktoś się rozmyśli co do wsparcia aućtorki oraz wydawnictwa i tym samym ominie dzieUko jak największym łukiem, zamiast dosypywać monet do ichniej sakiewki. A najlepiej ominie wszystko ze stajni Niezwykłego - bo co się stykam, to jest coraz gorzej. Jedyny plus z przeczytania Little Stranger jest taki, że pozostała część booktourowego stosu zapewne nie wyśle mnie już do psychiatry, skoro przetrwałam tę bombę atomową.
Gdybym mogła coś przekazać pani Rivers, to byłoby to dokładnie to, co widzicie poniżej. Ale ponieważ nie mogę, to z tego miejsca pozdrawiam ekipę z serwera FK, która mi towarzyszyła w trakcie tej niesamowitej przygody. Wasza kolej też nadejdzie, nic się nie bójcie...
No i na koniec standardowy bonusik - książka przed i po przeczytaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz