Ocena: 10/10
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: -
Redakcja: Magdalena Świerczek-Gryboś
Korekta: Kornelia Dąbrowska, Julia Młodzińska
Data wydania: 2025 (wyd. I)
Data oryginalnego wydania: -
Narrator: trzecioosobowy
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: -
Redakcja: Magdalena Świerczek-Gryboś
Korekta: Kornelia Dąbrowska, Julia Młodzińska
Data wydania: 2025 (wyd. I)
Data oryginalnego wydania: -
Narrator: trzecioosobowy
No co ja mogę powiedzieć... ledwo skończyłam pisać o Vice Versa, sięgnęłam po kolejną - najnowszą - książkę Mileny, będącą kontynuacją W świetle nocy i... nagle okazało się, że jest parę godzin później, pozycja się skończyła, a mnie prawie boli brzuch od niemalże ciągłego rechotania. Nie żartuję. Parskałam co chwila i wiecie co? Jeśli nie jesteście sami w domu, to może się upewnijcie, że temu ktosiowi przeszkadzać nie będziecie. A, i nie takim głupim pomysłem będzie odstawienie kawy, herbaty czy co tam pijecie. Serio.
Osobiście jestem spłakana, zachwycona, uświadomiona, że za Edkiem się stęskniłam i... spragniona ciągu dalszego. Niestety jeśli chodzi o cykl W świetle nocy, to na ten moment nie widziałam żadnej informacji, niemniej zakończenie jest takie, iż mocno liczę na to, że takowa się pojawi. Inaczej będę bardzo, BARDZO zawiedziona. Póki co - zostaje czekać na Alter ego, czyli 3 tom Post Scriptum. Aha, i zanim sięgniecie po W cieniu dnia, to moim zdaniem zdecydowanie lepiej mieć za sobą lekturę Vice Versa. Niby wszystko ładnie objaśnione, niemniej według mnie lepiej przyswaja się tę historię, gdy naocznie poznało się wcześniejsze wydarzenia, miast zadowolić się wplecionym w obecną historię ich skrótem.
Jak wcześniej pisałam - nie zostawało nic, jak tylko wziąć sprawy we własne ręce. I Mysza to zrobiła, wskutek czego wróciła do swojego, wynajmowanego - z ludzką współlokatorką - mieszkania. Razem z towarzystwem w osobie Wefci i Pawła. I tak sobie żyją w pokoju Myszy, zgodnie z postżyciowymi zaleceniami BHP, a Wefcia uzewnętrznia się kulinarnie. Można rzec - prawie że sielanka, szkoda tylko, że oszczędności topnieją... Ale oczywiście tak spokojnie to być nie może, więc na scenę wkraczają wilkołaki i kapusta. I czy siechnickie gniazdo po zerwaniu mediacji na pewno siedzi grzecznie w swoim Wersalu...?
Okładkowy opis obiecuje, że po tej książce już nigdy nie spojrzy się na czosnek tak samo. I jak na mój gust obietnica została spełniona, bo tego czosnku mamy tu naprawdę dużo. I to użytego w sposób... hmm, może nie będę zdradzać; dość, że sos czosnkowy ISTNIEJE. Mamy też wilkołaki, co w teorii powinno dać przepis na paranormal romance (o, taka Bride chociażby...), ale teoria a praktyka to dwie różne sprawy. Co nie znaczy, że paranormali tu nie ma, bo są i... no co ja mogę powiedzieć? Edukacja keksualna wilkołaków to takie złoto, że musiałam na chwilę odłożyć czytnik, bo praktycznie się poskładałam. Serio-serio. I nie bez powodu wspomniałam o nieszczęsnej Bride, bo zobaczyłam tu bardzo wyraźne nawiązanie - ale też bardzo możliwe, iż ten konkretny motyw jest bardzo popularny w fanficzkach wszelkiej maści. O czym przekonywać się bardzo, bardzo nie chcę. A żeby było jeszcze weselej - wspomniane wilkołaki pojawiły się już właśnie w Vice Versa, gdzie nabroiły...
W cieniu dnia jest książką jak na mój gust króciutką (raptem jakieś 300 stron, wedle danych na LC) - skończyła się praktycznie tuż po tym, jak ją w ogóle zaczęłam. Z jednej strony można narzekać, że jak to tak, trzeba zdecydowanie więcej literek i historii w historii, ale, jak się przysiądzie i zastanowi... Wydarzenia nie są rozwleczone w nieskończoność, dzięki czemu fabuła jest dość zwarta, a nie niemiłosiernie przegadana. Żadnych dłużyzn, czytelnik (a przynajmniej ja) nie ma kiedy się znudzić, wydarzenia sprawnie się zazębiają i do tego są podlane obficie sosem popkulturowych nawiązań (czosnkowym również), od których nie tylko można się uśmiać, ale i też czasem robi się cieplej na serduszku.
Jak na nienormatywnych przystało, trudno oczekiwać, że wszystko będzie normalne. Na pewno główni bohaterowie starają się wieść jak najnormalniejsze - na ile to możliwe - życie, o co jednak trudno. Niestety, alergia na słońce jest wybitnie dokuczliwa, a co za tym idzie, wybór ofert pracy dramatycznie się kurczy - a pracować trzeba, jeśli nie tylko chce się mieć dach nad głową, ale i środki na realizację behapowych zaleceń Sabinki (witaminy darmowe nie chcą być, niestety, czynsz sam się nie opłaci, jak również trudno, żeby kulinarne hobby Wefci nie wygryzało dziury w portfelu). Ale wygląda na to, że jakoś się odnajdują w tym wszystkim, zwłaszcza Aśka, której Ferdynand (niech mu pleksi ciężką będzie) dobitnie sugerował, że byłaby dobrą panią gniazda. I widocznie miał, o dziwo, rację, bo podwójne dziecko (raz, że student - z mojej perspektywy to nadal dzieciak, dwa, nie-życie prowadzi od jakiegoś miesiąca, co oznacza, że jest wampirzym pisklęciem) ogarnia (mimo że nie ogarnia) i jeszcze jest na tyle mądre, by próbować zawrzeć nawet jeśli nie sojusz, to pakt o nieagresji.
A wilkołaki... o Luno słodka, chwilami miałam wrażenie, że to nieogarnięte szczeniaki, mimo że w nienormatywności mają o wiele dłuższe doświadczenie niż trzyosobowe wampirze stadko (z pominięciem Wefci). Ich wiedza o życiu jest wręcz rozbrajająca, a poziom codziennego ogarnięcia... no, bywa, delikatnie mówiąc, różnie. A ponieważ znajdują się w tej, nie innej książce, ich losy bardzo szybko splatają się z losami lokatorów studenckiego mieszkania i to tak, że chyba nawet najbardziej zatwardziały niedowiarek stwierdzi, że to musi być przeznaczenie.
W całym tym czosnkowo-paranormalnym sosie, co mnie uderzyło, można odnaleźć całkiem życiowe kwestie. Już pomijając nieszczęsne fanficzki (wystarczy mi BZK, naprawdę, nie chcę się już zanurzać w ten bezdenny ocean omegaverse czy innych, bardzo keksualnych i przywołujących domestos na instancie tekstów) - naprawdę, czerpanie z nich wiedzy życiowej to tragiczny błąd nie tylko w świecie fikcji, ale i realnym - to Wójtowicz, ustami bohaterów, stawia całkiem zasadne pytania. I mam tu głównie na myśli kwestie odwiecznych wrogów - nikt nie wie, dlaczego istnieje taki stan rzeczy, sam zapach to nie zbrodnia, a na dobrą sprawę dogadać się można. Wystarczy tylko odrobina chęci i szerszego spojrzenia na świat, zamiast zamknięcia się w czterech ciasnych ścianach utartych poglądów.
Technicznie - nie dało się nie zwrócić uwagi na parę nadmiarowych liter w słowach, które zostały przepuszczone przez korektę; pomijając to, jak na moje oko jest dobrze, bardzo dobrze wręcz. Co najwyżej mogę zalecić baczniejsze sprawdzanie pisowni trudnych słów; chyba że w tym przypadku literówka była celowa, ale mam tu poważne wątpliwości.
Reasumując: lektura bardzo lekka, na jeden wieczór (niestety), której czytanie grozi nie tylko bólem brzucha, ale i opluciem otoczenia kawą/herbatą/czymkolwiek innym nadającym się do picia. Jest trochę Sabinki, znacznie więcej Edzia, którego chciałoby się wypuciać za poliki, są kózki i paranormal. Jak dla mnie - niczego więcej do szczęścia nie potrzeba, może poza ciągiem dalszym.
Aha, i pamiętajcie - bezpieczny wilkołak to ten z opakowanym ogonkiem, a bycie porywanym to bardzo niebezpieczne hobby... Nie róbcie tego sami w domu! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz