Chciałabym móc stwierdzić z cała pewnością, że rzadko brakuje mi słów, aby coś wyrazić, ale być może nie jest to do końca prawda, więc tak nie zrobię. Co nie zmienia faktu, że patrząc na tę książkę, na myśl nasuwa się "eee... i co ja mam z tym teraz zrobić". No właśnie, co? Pozycja taka, że nawet wahałam się, czy w ogóle cokolwiek na jej temat pisać, bo a nuż faktycznie nie znajdę odpowiedniej ilości słów, aby oddać jej...
... nijakość? To stwierdzenie chyba najlepiej oddaje moje odczucia wobec tej pozycji. Niby coś się dzieje, niby jest jakaś fabuła, konflikty i tajemnice, a koniec końców... meh. I nawet nie jestem pewna, czy chcę poświęcić te mocno niecałe 30 złociszy, aby zapoznać się z zamknięciem historii. Niby zazwyczaj staram się kończyć cykle, jednak w tym przypadku rozczarowanie kradnie całą uwagę i nieszczególnie skłania do poświęcenia jeszcze większej uwagi Gdzie diabeł mówi dobranoc. Szkoda, bo z tego co kojarzę, wrażenia po poprzedniej części miałam całkiem pozytywne (a może to była kwestia, że i też mniej lat na karku? Jakkolwiek by nie patrzeć, trochę minęło pomiędzy lekturą obu tych tomów), a teraz... teraz to aż brak słów.
A może wręcz szkoda klawiatury. Szkoda tym większa, bo Karina Bonowicz jest polską pisarką, a myśląc o polskiej fantastyce nie nasuwa mi się cały korowód nazwisk, jak to bywa w przypadku tej zagranicznej. Cóż, trudno, Bonowicz najwyraźniej nie dołączy do pisarzy, z którymi bym kojarzyła rodzime poletko bardziej lub mniej magicznych dziwów.
Nie wywołuj wilka z lasu opowiada o... nawet to dość ciężko mi wyrazić, o czym konkretnie jest książka. Na pierwszy plan wysuwa się bliżej nieokreślony rytuał (możliwe, że wytłumaczenie było w pierwszym tomie - skleroza dopadła, przypomnieć sobie nie idzie, o co z nim chodzi; ale i też widać, że pani Karina może uczyć się od Canavan, bo Australijka przynajmniej potrafiła wpleść w historię wydarzenia z wcześniejszych części, odświeżając tym samym pamięć czytelnika. Tutaj, niestety, tego zabrakło i to BARDZO widać), który ma być odprawiony nie wiadomo po co, ale i tak wszyscy mają jobla na jego punkcie. Dalej... mamy śmierci, które nie są ostatecznymi śmierciami, niemagicznych, co okazują się magicznymi, ta-prawdziwa-najprawdziwsza-ampułka krwi będąca jednak oszustwem, jakieś dziwne machinacje wewnątrz machinacji. Tak że mamy poszukiwania, wzajemne robienie siebie w konia i nawet nie jestem w stanie powiedzieć, co jeszcze. Po prostu... zamiast ładnie utkanego gobelinu otrzymujemy splątany koszmarek, gdzie niektóre rzeczy wyskakują kompletnie z 👺 i są bardziej niż niepotrzebne.
Sami bohaterowie... no, nie są zbyt mądrzy. Może po części usprawiedliwieniem jest, iż nadal uczęszczają do szkoły (przynajmniej jeśli mowa o uczestnikach rytuału), a co za tym idzie - mają mleko pod nosem. Ale to nie tłumaczy wszystkiego. Ja wiem, jakaś paskudna, straszna, potężna Rada (która przy okazji chyba staje się motywem do odprawienia ąę rytuału - a dokładniej, żeby uniknąć dostania się w jej macki), ale jak się ląduje w środku burdelu, który jest jednak za duży jak na nastoletnie głowy, to chyba wypadałoby się uśmiechnąć do swoich opiekunów? Nie wiem, chociażby ostrzec, że ekhm, no tak jakby stało się to i to, więc może pomyślcie nad tematem, zanim nowy komendant wjedzie tutaj jak dzik w szyszki? Fochy i foszki brane z najgłębszych otchłani 👺 drowa (pozdrawiam z tego miejsca Kagę), które średnio mi pasują. A i zachowanie dorosłych - i mam tu na myśli głównie ciotkę głównej bohaterki, Tatianę - pozostawia wiele do życzenia. Wiecznie nieobecna, a jak już się pojawia, to... generalnie opad rączek i wszystkiego innego, i nawet nie wiem, jak to skomentować. Wydawałoby się, że powinna wspierać Alicję - czyli swą podopieczną - a to wsparcie z reguły ogranicza się do "masz tu pieniądze, zamów sobie pizzę, jesteś uprzywilejowaną nastolatką, bo możesz jeść pizzę i siedzieć przed telewizorem". Zdecydowanie brakuje mi tu czegokolwiek, co by świadczyło o tym, że ciotka wprowadza dziewczynę w tak obcy dla niej - do niedawna - świat. Bo panienka w Czarcisławie - znajduje się od niedawna i wcześniej nie miała pojęcia o swoich zdolnościach i o tym, że świat jest większy niż się może wydawać (inna sprawa, że za cholerę nie pamiętam, ani też nie mogę się w samej książce doszukać wyjaśnienia - możliwe, że jestem ślepa i potrzebuję mocniejszych okularów - dlaczego właściwie się przeprowadziła do ciotki Tatiany, zamiast zostać z ciotką Melą. Niby pierdoła, niby nic, ale może jednak warto było wpleść gdzieś przypomnienie tego powodu?).
Jakby tego było mało, pojawiają się postaci, które nie wnoszą prawie nic. No, może najwyżej informację "ale to nie ja byłam, uważaj więc" - serio, dla czegoś takiego warto było wyciągnąć ją ze świata umrzyków? Jestem całkiem pewna, że dało się ułożyć wątek tak, by nie mnożyć niepotrzebnie bytów. Chyba że chodziło o dołożenie pretensji wobec ciotki Tatiany, a to też nie wiadomo, czemu do końca ma służyć.
Żeby nie było, że jest to dno dna, którego nie da się przełknąć - bo w sumie się da - pozycja ma parę plusów. Niektóre porównania (odwołujące się do popkultury zresztą) bywają całkiem trafne i są utrzymane w tonie, który wywoływał czasem parsknięcie. Rozbawienia, nie mylić z parsknięciem pełnym pogardy. Są też i całkiem celne spostrzeżenia, które niestety odbijają rzeczywistość ("Dziewczynki są uczone, żeby trzymać nogi razem, ale nikt nie uczy chłopców, żeby nie rozdzielali ich siłą." - naprawdę nie można odmówić Alicji racji). Niestety - bo świat byłby piękniejszy, gdyby takie zjawiska nie istniały. Plusik również za realia - przebrzmiewa w nich echo wiary naszych ojców oraz bieszczadzkich legend. W końcu - jak Bieszczady, to i czarty, a taki jeden jest tu głównym wielkim (nie?)obecnym i... w zasadzie przyczyną, dla której w Czarcisławie sprawy mają się tak, a nie inaczej.
Samo zakończenie, to muszę przyznać, budzi we mnie iskierkę zainteresowania, co dalej. Niewielką. Czy padnie ona na podatny grunt, dzięki czemu przeobrazi się w ogień, który można ugasić jedynie lekturą? Nie wiem, nie mam pojęcia. Nie jestem do tego przekonana. Tak że... średnio polecam, chyba ze lubicie obserwować, jak bohaterowie się kręcą niczym kiełbasa (jeśli wiecie, co mam na myśli) w przerębli, a wszystko jest tak pogmatwane, że koniec końców nie wiadomo, o co chodzi. W takich przypadkach to podobno chodzi o pieniądze, ale tutaj... tutaj to nawet tego nie widzę, niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz