"Sięgnęłam po czytnik i nie przestałam czytać, aż nastał nowy dzień" - zaraz, zaraz, czy ja już tego nie pisałam? A i owszem, dopiero co przecież, przy recenzji Białego żaru. Znaczy się... powtórka z rozrywki była. Bo tak, znowu zarwałam noc nad kolejną częścią Ukrytego dziedzictwa.
I wiecie co? Nie żałuję, ani trochę, mimo iż powieki proszą się o zapałki niepozwalające na ich opuszczenie oraz zapadnięcie momentalnie w głęboki sen. Choć zapewne wypadałoby się porządnie wyspać, zamiast siadać do recki, ale... nie, tak jak nie mogłam się powstrzymać przed rzuceniem się wręcz na trzecią część - która to bynajmniej nie jest, jak z początku myślałam, zamknięciem trylogii (Fabryko Słów! Naprawdę mocno czekam na kontynuację!), a przynajmniej nie w ujęciu "to koniec tej fabuły, można się rozejść" - tak i wręcz nie mogę odłożyć napisanie tego tekstu w czasie.
Gwoli ścisłości - w pewnym sensie, z tego co widziałam, Pożoga faktycznie zamyka trylogię, którą można określić mianem "trylogii Nevady"; potem podobno następuje zmiana na Catalinę, co stanowi już kolejną trylogię - ale, zdaje się, ciągłość historii jest zachowana. Jak wygląda rzeczywistość? Mam nadzieję przekonać się o tym jeszcze w tym roku - Fabryka zapowiedziała kolejną część na wrzesień. I trzymam kciuki, żeby nic się w tej materii nie zmieniło.
Jeśli czytaliście recenzję poprzedniego tomu, to być może pamiętacie, jak stwierdziłam, że wątek porwanego dziecka doczeka się reperkusji. W zasadzie to nawet niepotrzebna była szklana kula, żeby to stwierdzić, bo już w Białym żarze stykamy się z Victorią Tremaine, czyli... uwaga, fanfary: babcią Nevady i jej sióstr. Niespodzianka, nie ma jak zapach rodzinnych tajemnic o poranku. I już wtedy można się było spodziewać, że Tremaine nie ma zamiaru puścić kości, jaką dorwała. Nie i koniec. Wszak została ostatnią członkinią swego Rodu, a fakt, iż po świecie chodzi prawdołowca - wnuczka - daje szansę na przetrwanie.
Tyle że Nevada - jakżeby inaczej - nie daje sobie w kaszę dmuchać ani wejść sobie na głowę. Wizja dołączenia do siejącej postrach babki jest absolutnie nieakceptowalna; tak że - jeśli przekraczać próg świata Rodów, to tylko i wyłącznie na własnych warunkach. A jakby tego było mało - dochodzi do kolejnego porwania. Nie byle jakiego, bo ktoś zawinął dzieci... byłej narzeczonej Connora. Tak. Tego Connora. Plagi Meksyku. Rogana. Faceta detektyw Baylor. Czy słyszę skrobiącą o drzwi zazdrość? I nawet nie ma co się tu dziwić...
A jednak - zlecenie zostało przyjęte i... Powiedzmy, że robi się interesująco. Jakby... przystojniak, jego była narzeczona i obecna dziewczyna w jednym miejscu - czujecie to? Temperatura ładnie rośnie, zwłaszcza że kłopotów bynajmniej nie ubywa, ani trochę. Śmiem nawet rzec, że wręcz przeciwnie. Tak że rodzina Baylorów - z Nevadą na czele - musi sobie z tym wszystkim poradzić. Jak im idzie? Cóż, tego nie zdradzę - bo to jednak coś, o czym trzeba samodzielnie się przekonać. A co do tego, co mogę zdradzić...
Nadal mamy do czynienia z bardzo lekkim piórem i fabułą zgrabnie sunącą naprzód. Osobiście nie nudziłam się ani chwili i czytałam z zapartym tchem, wybitnie nieświadoma upływającego czasu... i nie, bynajmniej, te parę cyferek na górze ekranu, sygnalizujących godzinę, nie miały absolutnie nic do powiedzenia. Były wręcz niezauważane, o czym zresztą świadczy kolejna zarwana noc. Znów też pogłębia się nasza znajomość z postaciami drugoplanowymi - smaczki mniejsze i większe; całkiem przyjemnie się również patrzy na to, jak bardzo rodzina jest zżyta. Czy jest to obrazek wręcz zbyt piękny, by mógł być prawdziwy? Być może, jednak nie odnoszę wrażenia, żeby był na tyle przesłodzony, że aż wręcz odrealniony. Plus - można trochę przymknąć oko, skoro to i tak literacka fikcja, prawda? Tak czy siak zmierzam do tego, że nadal nie mamy do czynienia z postaciami absolutnie płaskimi, które są tylko po to, żeby być, bez zarysowanego jakiegokolwiek tła.
I o ile wcześniej opisy związane z pożądaniem irytowały - tak teraz uległy one stonowaniu (spokojnie, jeśli to dla kogoś element istotny - sceny +18 nie zniknęły). Ot, jak się już wyciągnie rękę i złapie obiekt swojego chciejstwa, to już nie jest tak bardzo rozbuchane, prawda? Nieznane staje się znanym; niekoniecznie od razu oznacza to spadek zainteresowania, ale po prostu - z tyłu głowy jednak się wie, że to coś już się ma i tak łatwo nie zniknie. Stąd też odpadł największy - w moich oczach - minus, co sprawia, że czyta się o wiele przyjemniej. Trudno mi też znaleźć cokolwiek innego, co by mnie tu irytowało (może poza wciąż nierozwiązaną zagadką i chęcią potrząśnięcia pewnego delikwenta za kark... delikatnie rzec ujmując - ale tego rodzaju irytacja jednak jest plusem i oznaką, że pozycja nie zalicza się do szmir bez wyrazu), co ogólnie sprawia, że wlepiam dodatkowe plusiki.
Reasumując: szybko, lekko, okraszone poważnym tematem (jak dla mnie - całkiem życiowym), a do tego naprawdę przyjemnie. Tak że naprawdę: CZEKAM na kontynuację, nawet jeśli trochę się boję zmiany głównej bohaterki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz