2024-12-01

Valentine Vera - Unhinged


Tytuł oryginalny: -
Seria: -
Książka na LC
Co, jak, dlaczego... Dlaczego ktokolwiek wpadł na TAKI pomysł, dlaczego - wiedząc, iż to jest TAK absurdalne - skusiłam się na stracenie jakiejś godziny ze swojego życia, żeby zapoznać się z tym... czymś... czymś, co zdecydowanie wykracza poza wszelkie ramy, jakie są mi znane. Czymś, co każe się zastanowić nad "kim jesteśmy, dokąd tuptamy, że takie absurdy się pojawiają". Absurdy godne, nie wiem, chyba największego zagłębia fetyszy na stronach XXX, bo inaczej się tego nie da nazwać...

   ... ale o czym tak właściwie mówię? O Unhinged, którego lektura tym bardziej była fascynująca ze względu na mój brak znajomości inglisza, co zaskutkowało wrzuceniem pliku do Google Translatora. Jak najmądrzejszy wujaszek wszystko tłumaczy - chyba nikomu nie trzeba wyjaśniać. Radzić sobie radzi, ogólny sens da się pojąć, ale o konwersji do przyjętych u nas zasad konstrukcji (dialogi!) można zapomnieć. Nawet nie wiecie, jak bardzo doceniłam po tej lekturze pracę tłumaczy i redaktorów, dzięki którym otrzymujemy anglojęzyczne pozycje w formie dostosowanej do naszych reguł pisowni.

   Oczywiście, ja niewinna, przeczytałam to tylko za sprawą niezrównanej Kag, bo sama bym nie wpadła na pomysł, żeby szukać wśród lektur niemających polskiej wersji... A zapewniam, że Unhinged przebija Nawiedzoną waginę. Tyle że to drugie miało już więcej sensu.

   Głównym bohaterem i narratorem jest Door. Dosłownie i w przenośni. Door to frontowe drzwi mieszkania, obdarzone świadomością i podglądające lokatorkę lokum, którego strzeże (chyba zacznę podejrzliwie łypać na moje drzwi...). Obserwuje również sąsiadów i kręcącego się tam, gdzie nie powinien, Randalla (a że wynajmował lokale i niejako trzymał nad nimi pieczę, to nie wzbudzał podejrzeń sąsiadów), który to ewidentnie nie ma za dobrych zamiarów, a na dodatek jego poprzednia lokatorka zniknęła... i hej, jakby już nie było wystarczająco dziwnie, to jeszcze pewnej nocy pojawia się Zeus z informacją, że drzwi mogą być jego synem, a tak w zasadzie są półdriadą i mogą przybrać ludzką postać, jeśli przekonają Tanę (obecna lokatorka), żeby z nimi ten, tego...

   No dobra, ale jak w ogóle mają to uczynić, skoro jako drzwi przecież sobie nie pogada? Cóż, od czego jest pomocna dłoń ojczulka i świat snów, nie? Tu wszystko może się wydarzyć... i tak, koniec końców, dochodzi do całkiem obrazowego opisu keksu. Z drzwiami. Serio, nie żartuję. Nawet prezerwatywa (całkiem rozsądnie, kto wie, co siedzi na klamce) poszła w ruch, zostawiając mnie z rozchlapanym mózgiem. Nie wiem, co aućtorka musiała brać, chyba nie chcę wiedzieć. Ale na trzeźwo takie dziełko nie mogło moim zdaniem powstać... Opcjonalnie nadal mam zbyt wielką wiarę w ludzkość.

   Opowiastka nie jest zbyt skomplikowana; patrząc na to, że plik miał 66 stron, to takową i tak być nie mogła. Tak że próżno się tu doszukiwać jakiejś głębi u bohaterów; Door po prostu chce być grzecznym chłopcem (niczym piesek), chroniącym dziewczynę przed niebezpieczeństwem. Sama Tana - ot, niezależna niby kobieta, która to jednak po ogarnięciu, że coś może nie halo, nie wynosi się w cholerę z mieszkania, tylko nadal w nim pozostaje... no, chyba że miała fatalną umowę, to może dałoby się zrozumieć. Może. Ale zrozumieć się już nie da zmarnowanego potencjału - jak chłopiec sobie wybierał imię, to dlaczego... Drys? Jak tu ładnie by pasowało Do(o)rian... widać nie można mieć wszystkiego.

   A już na pewno nie mózgu - swój jeszcze zbieram do kupy, po lekturze tego absurdu. Keks z drzwiami ewidentnie wypalił mi się za oczami i szczerze wątpię, żeby udało się to zmyć hektolitrami domestosu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz