Lubicie wypieki? Słodkie (lub nie) i pachnące tak, że nawet umarłego mogłyby skłonić do wygrzebania się z trumny. A piec lubicie? Osobiście nie ukrywam, iż lubię się czasem zamknąć w kuchni i zaprosić do domu choć odrobinę piekarnianych zapachów; dzieje się wtedy prawdziwa magia. Z bezkształtnej często papki powstaje... coś. I wydaje się znikać jeszcze szybciej niż trwał cały proces przygotowywania...
Niedziwne więc, iż zaciekawiła mnie propozycja wydawnictwa SQN, już z okładki krzycząca, iż będzie bardzo piekarniczo. A że niby to młodzieżowe? Oj tam, oj tam, wewnętrzne dziecko trzeba pielęgnować, zwłaszcza że za rogiem mamy Dzień dziecka. Dlaczego by więc nie uraczyć się literaturą - w założeniu - lżejszą niż ąę pozycje dla mocno już dorosłych? Ano właśnie. Zwłaszcza że osobiście w fantastycznym poletku i tak wystrzegam się podejścia, że jak coś jest YA, to automatycznie fu-fu i nie ruszać, bo wstyd, hańba i tak dalej.
Ale, ale, coś odpływam z dywagacjami, zatem - do brzegu więc. Co dobrego upiekł jegomość T. Kingfisher? A raczej jejmość Ursula Vernon, kryjąca się za pseudonimem, pod którym - jak dowiadujemy się z końcowych podziękowań - wydaje pozycje o mroczniejszym klimacie niż ten, do których przyzwyczaiła swoich odbiorców. W Polsce twórczość tej pisarki pojawiła się dokładnie rok temu (czyli w maju 2023, jeśli wierzyć datom na LC) i jak na moje oko zebrała już całkiem niezłą grupę fanów.
Kojarzycie może powiedzenie Hitchcocka, że należy zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma rosnąć? W tej pozycji jesteśmy blisko tej zasady, bowiem... na dzień dobry natykamy się na trupa. Serio, serio. W piekarni leży sobie najprawdziwszy trupek i jest trupkiem tak bardzo, że bardziej się nie da. A tu trzeba przecież piekarnię otworzyć, napiec ciastek, bułek, chlebów... Czujecie tę tragedię? Ja i owszem. Bo wyobraźcie sobie, że wstajecie rano i idziecie do ulubionej piekarni, aby na śniadanie mieć świeże, miękkie, pachnące, może nawet jeszcze ciepłe pieczywo... a tu nie ma, zamknięte, koniec, kropka i nie wiadomo, kiedy będzie. Brrr, okropność.
Ciało ma nieszczęście znaleźć Mona - raptem czternastoletnia dziewczyna, obdarzona magią mocno przydatną w piekarni (i w zwykłej kuchni też; wyobrażacie to sobie? Przykazać wypiekom się nie przypalić? Zaczynowi, aby pięknie rósł? Koniec z drżeniem i czekaniem z duszą na ramieniu, czy drożdżowy rozczyn ruszy czy też należy uznać porażkę i spuścić w toalecie. Żadnych zakalców, przypaleń, po prostu: cud, miód, malina! A w gratisie jeszcze piernikowy pomocnik!) - i... chcąc, nie chcąc, wpada w wir wydarzeń. Kto tak naprawdę zabił? Skąd się trup wziął w piekarni? Czy można jeszcze czuć się bezpiecznie...? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, przynajmniej z początku.
W miarę postępu historii obserwujemy, jak kawałki układanki wskakują na swoje miejsce, jak odsłaniają się kolejne elementy. Obserwujemy również, jaką drogę przebywa Mona, żeby zostać kimś więcej niż jedynie dziewczynką ze słabą magią, której przyszłość jawiła się jako nierozerwalnie związana z piekarnią. Tu popchnięcie, tam popchnięcie, trochę własnej inwencji - i składa się to w spójną całość.
Rzecz jasna nie samym głównym bohaterem książki stoją; tak samo jest w przypadku "Wypieków...". Trochę trudno za postać uznać coś, co jest po prostu zakwasem, który dorobił się imienia Bob - ale nie zmienia to faktu, iż bezapelacyjnie skradł moje serce. Z pewnością warto zwrócić uwagę na kreację Molly, której magią jest wskrzeszanie koni (serio, serio. Aż odruchowo się nasuwa myśl: zaraz, moment, to o kant zadka rozbić, paskudne to i śmierdzi, jak nie ma fireballi, to nie można mówić o magowaniu!); trochę w swoim życiu przeszła i to widać. Mamy też rezolutnego Patyka - dzieciaka "wychowanego przez ulicę"; za grosz w nim choćby iskry czarodziejstwa, lecz to nie znaczy, iż jego dary się nie liczą... wręcz przeciwnie.
Otrzymujemy więc historię dla młodszych czytelników, ale nie jest ona po prostu bajeczką z kryminałem w tle. Jeśli dobrze się wczytać, to można z niej wyciągnąć przesłanie, a może nawet i kilka, co jest mocno na plus - bo może akurat jakiś dzieciak to sobie weźmie do serca? O, chociażby taki cytat - jak na moje oko, jest dość mocno życiowy: "Nie pozwól, by ograniczyły cię myśli, że coś jest głupie czy niemożliwe. W magii pomysłowość jest równie istotna, co wiedza." Magii jako takiej może i nie mamy, co nie zmienia faktu, iż czasem warto jest pokombinować, prawda?
Bywa lekko i humorystycznie, bywa mocno poważniej; sama autorka daje bardzo ładny popis pomysłowości pokazując tym samym, iż najbardziej niewinna i nieszkodliwa magia potrafi stać się czymś, od czego zależy przyszłość. Kwestia odpowiedniego podejścia do tematu. Książkę czyta się szybko, spokojnie można się zmieścić w jedno popołudnie; jak dla mnie - warto poświęcić jej trochę swojej uwagi.
Aha... i rada na koniec. Z Bobem żyjcie dobrze i karmcie jak należy. Naprawdę. Z zakwasem nie ma żartów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz