Naprawdę, dosłownie niczego nie spodziewałam się po tejże pozycji (nie licząc dna i metra mułu), mając pełną świadomość tego, iż książka ta przynależy do Booktouru Złych Książek i jest pierwszą, której zaszczyt recenzowania mnie kopnął (czujne oko wyłapie, że przez moje łapki przewinęła się już pierwsza część Princesy, która też poszła w obieg - tak, tyle że to było czytane w ramach wakacyjnego pozbycia się godności, jakkolwiek by to nie brzmiało). I dobrze pamiętałam, co się działo na smutnoksiążkowym kanale na serwerze Fantastycznej Karczmy. A działo się... ciekawie.
Tak że tak, to "ciekawie" spadło teraz i na mnie, powodując, iż mój mózg ewidentnie potracił szare komórki (co też woła o pomstę o nieba), bo zawieszał się, wybuchał i związywał się w węzeł (tak, celowe nawiązanie... dojdziemy do tego) raz po raz. A ja teraz tylko siedzę i nie potrafię dojść do tego, co zrobiłam ze swoim życiem, dlaczego naraziłam się na aż tak złą książkę (i dlaczego rośnie coraz większa kolejka wątpliwej jakości dzieł, które mają do mnie wpaść w odwiedziny) i za jakie grzechy wielu ktosiów uznało, że Bride zasługuje na jakąkolwiek nominację. I nagrodę. Choćby to nawet miała być jedynie nagroda na goodreads (Goodreads Choice Award); dalej już się nie odważyłam sprawdzać, czy jeszcze jakieś "medale" to-to zdobyło.
Oby nie, bo już ta jedna to jest za dużo dla takiego dzieUa, które to nawet nie stało obok porządnej literatury. I, co ciekawe, nawet nie wyszło ze stajni "ulubionego" Niezwykłego; aż prawie zaskoczona jestem...
Dodam tylko, że Ali Hazelwood to jest pseudonim, za którym kryje się PROFESOR neuroBIOLOGII (a do biologii w tym dzieUku jak najbardziej mam zarzuty) i Bride nie jest pierwszą książką autorki. A i tak, jestem całkiem pewna, że o tempora, o mores będzie całkiem często się przewijało - nawet jeśli nie w tej recenzji, to ogólnie przez cały booktour...