2024-10-17

Stewart Andrea - Cesarzowa kości


Tytuł oryginalny: The Bone Shard Emperor
Seria: Tonące cesarstwo (2)
Książka na LC
Dopiero co zachwycałam się Córką kości, na temat której rozwodziłam się tutaj. Naprawdę nie trzeba było długo czekać na to, aż dopadnę kolejną część (przy czym podpowiem, że 3 tom ma wyjść już-zaraz, bo jutro, czyli 18 października) i się w nią wgryzę. Zamiast dzikiej radości, że och-ach, jakie to jest wspaniałe, w trakcie jej czytania pojawiła się konsternacja.

   A ta bynajmniej nie miała zamiaru zmaleć i zniknąć.

   Ujmę to w ten sposób: nie jest to zła książka. Naprawdę. Wręcz nawet bardzo dobra, bo tylko szukałam okazji, żeby móc do niej zerknąć. Ale autorka sięgnęła po wątek, od którego – potocznie mówiąc – opadł mi 👃. I już nie jestem aż tak zachwycona jak w przypadku debiutu Stewart, a szkoda… Niemniej, wyciągnęłam z niej jeden morał: rodzicu, jeśli masz jakieś kluczowe informacje, jeśli chodzi o funkcjonowanie twojego świata – za żadną cholerę nie ukrywaj ich przed potomstwem, bo potem odbije się to wszystkim czkawką.

   Zmarł Cesarz, niech żyje Cesarzowa! Po własnoręcznym dokonaniu przewrotu i znacznym skróceniu życia ojca (oczywiście oficjalna wersja jest zgoła inna), Lin obejmuje władzę w Cesarstwie Feniksa i próbuje ją utrzymać, co nie jest takie proste. Raz, że jej poprzednik nie cieszył się taką znowu miłością, dwa, Bezkostni mają swoją wizję Cesarstwa, trzy – do gry weszła jeszcze grupa konstruktów... A do tego nie, skądże znowu, wcale a wcale Lin idealistycznie nie zakończyła Festiwalów Trybutu i nie pozbywa się każdego konstrukta, jakiego tylko może. Wcale a wcale. Straciła więc argument siły, a co za tym idzie – z jakiej niby racji wyspy miałyby się podporządkowywać cesarskiej władzy? Która guano wie, jak chronić wszystkich przed Alanga i jak przeciwdziałać problemowi tonących wysp.

   Tak, wyspy toną. Jelenia Głowa nie była jedyna, a to pociąga za sobą kolejne konsekwencje… Innymi słowy mówiąc: dzieje się źle. A co za tym idzie – zadanie utrzymania Cesarstwa w całości wydaje się być niemożliwe.

   W Cesarstwie ponownie spotykamy się z aż pięciorgiem bohaterów, pomiędzy którymi skaczemy. Pierwsze skrzypce grają Lin i Jovis, autorka dała im najwięcej czasu „antenowego”. Losy ich wszystkich coraz bardziej się splatają, aczkolwiek zastanawiam się, czy aby na pewno wątek Phalue i Ranami jest taki niezbędny - czy książka nie zyskałaby na jakości, gdyby okroić ją o te rozdziały? Nisong (wcześniej występowała jako Piasek) pewnie też by można było obciąć, choć z drugiej strony - możemy się przekonać, że konstrukty będące z założenia tworem sztucznym, mającym ślepo wykonywać polecenia zapisane na kościach. też mogą mieć uczucia i nadzieje... Niemniej szczytem zbędności, jak dla mnie, jest tu wątek romansowy. Naprawdę. Nie wiem, może miał uwypuklić tęsknoty jednej osoby i przeraźliwą samotność drugiej, ale miałam takie... DLACZEGO? Generalnie nie, żebym była zaskoczona, bo coś mi się zdawało jeszcze w Córce kości, że coś jest na rzeczy, ale... nadzieja matką głupców, nie?

   Zaczął mnie irytować Jovis - o ile w poprzedniej części nie rzuciło mi się tak w oczy, tak teraz... hm, chłopie, ty masz koło 30 czy może raczej 15 lat? Niestety nie sposób wyzbyć się wrażenia, iż jego zachowanie bynajmniej nie charakteryzuje dorosłego, odpowiedzialnego człowieka, jakim w teorii powinien już być. W teorii. Tymczasem te wszystkie jego dylematy, poczynania i procesy myślowe... nic, tylko pokręcić głową. Już prędzej jestem w stanie zrozumieć Lin, choć nad nią też idzie załamać ręce - ale w porządku, powiedzmy, że samotność się z niej już wylała i efekty są, jakie są. Tak czy siak, spośród wszystkich postaci, serce zdecydowanie kradnie Mephi (towarzysz Jovisa). Ot, łobuziak, niczym szczeniak, tyle że potrafiący mówić. I nie ukrywam, żal by mi było, gdyby dorósł i spoważniał, choć też jestem świadoma tego, że dla mężczyzny to też nie lada utrapienie.

   Autorka rozwinęła - na co liczyłam - wątek Alanga. Nimb tajemnicy zaczął z nich opadać, więc w końcu się dowiadujemy, co, czym i z czym się dokładniej je. A i tak "najsmaczniejsze" Stewart zostawiła praktycznie na koniec, przy okazji fundując mi dawkę szoku. Tak, nadal do pewnych rzeczy można dojść samodzielnie, ale też pisarka potrafi konkretnie zaskoczyć, zostawiając czytelnika z takim: "a co tu się wydarzyło?". W ujęciu pozytywnym, rzecz jasna, przynajmniej jeśli chodzi o ten konkretny aspekt historii.

   Po trzeci tom na pewno sięgnę, choć może nie tak od razu, bo trzeba nadgonić hałdkę zagłady. W każdym razie: Cesarstwo kości nadal jest solidną, dobrą lekturą, potrafiącą wciągnąć i zaskoczyć, nawet jeśli pojawiają się elementy uwierające niczym kamyk w bucie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz