Zdawałoby się, że gdy za oknem żar leje się z nieba, zmuszając nawet największych ciepłolubów do szukania schronienia przed słonecznymi promieniami, to marzy się jednak o ochłodzie, choćby tej skrytej między wersami literatury. Nic bardziej mylnego - zresztą, co tu dużo mówić... jest to kolejna pozycja, po którą sięgnęłam w zasadzie z powodu Fantastycznej Karczmy (pozdrowienia dla Mateczki!).
Tak więc skończyłam na piaskach pustyni, w największe upały ostatnich dni, więc po części można powiedzieć, iż utożsamiam się z bohaterką... której przecież skwar też bynajmniej nie oszczędzał.
Pieśń pustyni jest moim pierwszym spotkaniem z Grzegorzem Wielgusem, ale bynajmniej nie oznacza to, że jest ona debiutem pisarskim. Bynajmniej. I cieszę się, że dopiero po lekturze tej pozycji zauważyłam, że pierwsza książka została opublikowana pod szyldem Novae Res - a niestety, nie jestem fanką dzieł, które opuszczają mury tego wydawnictwa. I to tak bardzo, że zastanowiłabym się zapewne jeszcze z kilka razy, zanim - o ile w ogóle - odważyłabym się wyruszyć na wydmy pustyni Erkal...
Zirra jest Pustynną; jedną z nieszczególnie licznego grona, zdolnego ujrzeć białopył - niezwykle cenną substancję. Bo któż by nie chciał mieć gwarancji, że noszony pancerz będzie skuteczny zawsze i wszędzie, niezależnie od okoliczności, zapewniając tym samym nietykalność? Albo, że nikt nie skradnie posiadanych pieniędzy i kosztowności, bo najzwyczajniej w świecie padnie zaraz martwy? Ano właśnie... Nic więc dziwnego, że Dominium wyciąga swe łapy po białopył, a Pustynne są zmuszone wyprawiać się po niego, aby wioska mogła opłacić daninę... Podczas takiej wyprawy, bohaterka po natknięciu się na rajtarów, przed którymi musiała uciekać aż się (dosłownie) kurzyło, trafia na dawno zapomniane ruiny, całkiem nieświadoma, że to wywróci jej życie do góry nogami. Może samo odnalezienie tego miejsca nic by nie znaczyło, gdyby nie tajemnicza kula, którą decyduje się ze sobą zabrać... Niepozorny przedmiot, a jednak - czasem tylko tyle wystarczy, żeby pewnego dnia odkryć, iż ukochaną siostrę zabrał kult Wszechśmierci. Czy Zirrze uda się uratować Seivę?
Historię Pustynnej śmiało kwalifikuję jako główny wątek tej pozycji - postać ta występuje w prawie połowie wszystkich rozdziałów, a pozostałe są rozdzielone pomiędzy innych bohaterów. Spośród nich wybija się Astris - młodziutka dyplomatka, której oficjalna misja jest jedynie przykrywką dla mniej czystych sprawek oraz Stauros - młody porucznik oraz syn władcy jednej z prowincji Dominium. Miał pecha zaznajomić się ze zbłąkaną kulą, która przerwała nić jego żywota, ale... na tym się jego historia bynajmniej nie kończy. Co łączy tę trójkę - w zasadzie to nawet piątkę, bo Zirrze towarzyszy Karamis (wojskowy w szeregach Dominium), a Astris ma u boku Therisa, mistrza w złodziejskim fachu - która się od siebie bardzo różni? Inne poglądy, żywota, ba, nawet inne miejsca pobytu! Kult Wszechśmierci - w ten czy inny sposób. W jaki? To już musicie sami odkryć; podpowiem tylko, że wątki tych postaci w miarę postępu historii coraz bardziej się ze sobą splatają. I nie tylko tych - bohaterów, którzy mocniej zaznaczyli swoją obecność jest kapkę więcej.
Wielgus stworzył wielowątkową historię; z początku może to przypominać łapanie zbyt wielu srok za ogon (zwłaszcza że już-już jest się wciągniętym w historię jednego bohatera, a tu nagle trafiamy w zgoła inne miejsce), ale z czasem jednak przekonujemy się, że wszystko ma swoje miejsce i sens. To samo można powiedzieć o wykreowanym świecie - jest duży, ale nie pusty i wiejący nudą tak, że zostaje tylko oglądać, jak wiatr turla szarłat. Podoba mi się sposób, w jaki została przedstawiona religia oraz jej wpływ na realia. Nie brakuje też szczegółów opisujących społeczeństwo czy politykę na poziomie państwowym (choć i o wewnętrznej, oczywiście, nie zapomniano); nie została również pominięta fauna. Aż żałuję, że Iro dostał tak mało "czasu antenowego"... Samej konstrukcji postaci nie mam nic do zarzucenia - nie są wymuskanymi herosami bez choćby rysy na kryształowym wizerunku; mają swoje wady i bolączki, co sprawia, że są po prostu ludzcy. I w ten czy inny sposób można się z nimi utożsamiać, nawet jeśli oczywistym jest, że nigdy nie zostanie się kopniętym zaszczytem w postaci białych - zdolnych widzieć więcej - oczu czy też innych darów.
Niestety w beczce miodu znajduje się łyżka dziegciu - książka ta nie jest pozbawiona skaz, choć tak po prawdzie... każdy ma swoje gusta i kto wie, może tu pies jest pogrzebany? I nie, nie chodzi tu o samą treść pozycji, ale o styl autora; mi coś w tym zgrzytało, przynajmniej początkowo. Z jednej strony się wciągałam, z drugiej nagle zostawałam wybita z rytmu, bo coś zabrzmiało mi - a to najmocniej widać przy dialogach - kapkę drewnianie. Później - może się przyzwyczaiłam i przestało mi to przeszkadzać, może jednak sposób konstrukcji zdań uległ poprawie. Nie udało się też uciec przed chochlikami, których działalności efektem są mniejsze lub większe literówki. Przeważnie prawie niezauważalne, choć akurat ta w nazwisku bohaterki zrobiła mi lekko wodę z mózgu.
Można, rzecz jasna, doszukiwać się tu podobieństw do Diuny. Pustynia, cenny surowiec znajdujący się wśród jej piasków, daniny, religia - ale czy to znaczy, że mamy tu bezczelną zrzynkę? Moim zdaniem - nie. Powiem więcej, uważam, że wszystko, co można było wymyślić, zostało wymyślone; pozostaje już tylko zabawa z wątkami i splatanie ich w coraz to inny sposób, żeby otrzymać coś świeżego. I czy to jest właśnie ten przypadek? Jak najbardziej - do tego przypadek naprawdę udany (mimo zgrzytów, które da się w miarę bezboleśnie obejść) i który mogę polecić z ręką na sercu. Tak że jeśli mielibyście ochotę mocniej wczuć się w pustynne klimaty, to teraz jest na to dobry moment, bo zapowiadają falę upałów...
A jeśli macie ochotę poznać bliżej autora - to o, tutaj można poczytać sobie wywiad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz